nie umiem w recenzje, więc napisałam kilka słów o amo od bring me the horizon



Nie będę przepraszać, że nie było mnie tu rok, bo wszyscy wiedzą jak żałosna jestem w próbowaniu utrzymania systematyczności. Nie zostałam stworzona dla takich rzeczy i nie jest mi nawet przykro. Anyway, witam w 2019, mam nadzieję, że poprzedni rok jakoś bardzo was nie wymęczył i dalej egzystujecie. Ja daje radę, dzięki że pytacie. Ten blog miał być dla mnie swojego rodzaju pomocą, że gdy znajdzie się coś, nad czym moje myśli będą krążyć zbyt długo to sobie o tym tutaj napiszę, żeby nie musieć nikomu truć dupy rozmową. Guess what, no właśnie mam coś do powiedzenia, więc od razu przejdę do tematu.


Otóż w zeszłym tygodniu Bring Me The Horizon wydało swój szósty (chyba o ile dobrze liczę) album studyjny. Nazywa się amo,  czyli po portugalsku miłość (chociaż mi się po prostu kojarzy z amunicją). Wiecie, ja mam swoją historię z Bring Me The Horizon, większą lub mniejszą, ale parę lat temu skończyło się to koncertem w Paryżu. To jest ten zespół, który pozwalał mi się odegrać na moich rodzicach, kiedy kończyłam gimnazjum oraz jakoś tak był ze mną przez zdecydowaną większość mojego liceum, a nawet teraz, na długo po ukończeniu szkoły, zawsze stanowią dla mnie jeden z ulubionych zespołów. Próbuję wam przez to przekazać, że tak, miałam swoją trashy screamo fazę za młodu, wcale się jej nie wstydzę, wspominam ją z uśmiechem na ustach, no a  tak się składa, że BMTH stanowią ważną część tej historii. Dlatego też nigdy nie liczyło się dla mnie w jakim typie muzyki obecnie siedzę, a zmienia się to często, jest kilku takich artystów, którzy kiedy wydają płytę, ja posłusznie siadam i słucham, jak na fana przystało. Pytanie brzmi tylko czy ta nowa odsłona chłopaków z Sheffield to coś co kupuje.

Nie umiem jednoznacznie stwierdzić jakim albumem jest amo. Przesłuchałam go w całości już wiele razy i za każdym razem moja opinia się zmienia, a co za tym idzie, nie daje mi to spokoju, że nie potrafię go sklasyfikować. Kilka miesięcy temu, kiedy po raz pierwszy usłyszałam utwór MANTRA, czyli pierwszy singielek z płyty byłam bardzo na tak. Oczywiście, już wtedy domyślałam się, że to co zespół przedstawi nam później w całości, ponownie będzie się różnić od ich wcześniejszego dorobku. Jednak byłam w stanie im zaufać, nikt tak bardzo nie udowodnił mi, że zmiana stylu może tak bardzo polepszyć wizerunek zespołu, jak właśnie Bring Me The Horizon. Przyznam się, że nie śledziłam całej otoczki związanej z wydaniem albumu, nie czytałam tego, co chłopacy mówili o nim przed wydaniem, bo wiedziałam, że będzie to coś skrajnie innego niż to, co mieliśmy do tej pory. Byłam trochę zaniepokojona owszem i właśnie to powstrzymywało mnie przed zrobieniem preorderu, który robiłam przy That’s The Spirit i pewnie dlatego też zwlekałam trochę z pierwszym jej przesłuchaniem. No ale w końcu stało się. I powiem wam, że przy pierwszym podejściu amo całkowicie mnie zawiodło. Miałam wrażenie, że album okropnie mi się dłuży i że jest po prostu nudny. Znalazłam kilka takich momentów przy których wstałam z krzesła lub kiedy serduszko zabiło mi szybciej, ale te momenty zagubiły się w otchłani tego, co całkowicie na tej płycie nie pykło. Wiele było chwil gdzie walczyłam z sobą, żeby nie przedwcześnie nie przejść do kolejnego utworu, ale byłam silna i wytrwałam w postanowieniu przesłuchania płyty od początku do końca w całości. Nie wiem co dokładnie mi wtedy nie pasowało. Niby miałam wrażenie, że płyta ma problemy z odnalezieniem na siebie pomysłu. Wszystkiego było po prostu za dużo, tak jakby chcieli zrobić coś innego, ale nie za bardzo wiedzieli w którą stronę się udać. Piosenki wydawały mi się za długie, miałam wrażenie, że słucham już kolejnej, a okazywało się, że to dopiero połowa tej pierwszej. Przesłuchałam i powiedziałam, że nie jednak tym razem im się nie udało.

Nie mam pojęcia dlaczego pierwszą rzeczą jaką zrobiłam następnego dnia było ponownie włączenie sobie tej płytki. Może po prostu ciężko mi było uwierzyć w to, że bmth zrobiło coś co mi się nie podoba. Nie wiem czy za drugim razem było lepiej, wiem tylko, że poczułam delikatny smutek, bo uświadomiłam sobie, że z całą pewnością nie będę w stanie nazwać tego albumu czymś bardzo dobrym. Fakt, były tam utwory, które z miejsca mnie zauroczyły, ale jednak ginęły gdzieś w nieciekawej reszcie. Wiecie, często mówi się, że „amo to jest płyta dla każdego”, no i właśnie to stwierdzenie uderzyło mnie mocniej. Prawda jest taka, że to serio jest płyta dla każdego, każdy z was i waszych znajomych mógłby ten album przesłuchać i wybrać sobie co najmniej jedną piosenkę, która uderza w wasze gusta. I tak na przykład jeżeli czyjąś uwagę przykuje mother tongue, szansę na to, że nihilist blues spodoba mu się tak samo są raczej małe, a ktoś kto zasłucha się w utworze z grimes z całą pewnością nie doceni heavy metal.  Dla mnie to problem, bo amo to płyta, wydana jako long play z trzynastoma utworami, a co za tym idzie oczekuje, że to coś co od pierwszej do ostatniej ścieżki będzie tworzyć jakąś uzupełniającą się „historię”. Tymczasem ja tu dostałam szafę grającą, z której mogę sobie wybrać jaki utwór jest najlepszy na ową okazję. Nie chcę tu sugerować, że zamiast tego można by wydać jakieś EPki, bo nie o to w tym chodzi, ale jednak kiedy ja dostaję album, a jedyne co mogę sobie z nim zrobić, to wybrać sobie po kolei piosenki i dodać je do odpowiedniej playlisty, to trochę mi się smutno robi.


Tak jak możecie się domyślić, włączyłam sobie amo również po raz trzeci. Nie pytajcie dlaczego, ja po prostu bardziej niż bardzo chciałam żeby ten album mi się jednak spodobał. No i wiecie co, może nie poszło całkiem po mojej myśli, ale ten trzeci raz pozwolił mi bardziej docenić całe wydawnictwo. Otóż widzicie, tam jest tyle gatunków muzycznych, że nie da rady tego ogarnąć za pierwszym razem. Wtedy myślałam, że to przerost formy nad treścią, ale kiedy mocniej się w to wsłuchałam no powiem wam, że kurcze jest czego słuchać. Jeżeli lubicie wsłuchiwać się w muzykę i szukać czym była zainspirowana, to obczajcie sobie co dzieje się na tej płytce, bo jeżeli chodzi o koncepty muzyczne, to jest tego tam pełno. Od space rocka, przez elementy psychodeli wbijającej się w mózg po mocniejsze riffy trochę rodem z That’s the spirit. Te piosenki, które mi się nie podobają nie są złe, one po prostu nie wpadły w mój gust. Zauważyłam, że przy wyborze moich ulubionych piosenek z amo, faktycznie zatrzymałam się przy tych mocniejszych utworach, ale być może to coś czego potrzebuję w tym momencie. Może za rok czy dwa będę w stanie powiedzieć, że moje ulubione kawałki się zmieniły, bo przykładowo ponownie zmieni mi się to w czym czuję się najpewniej. Przy trzecim odsłuchu dotarło do mnie, że to jest naprawdę odważna płyta. Chłopacy zrobili coś z czego sami są bardzo dumni i ja to szanuję. Nie zawsze da się zaspokoić oczekiwania wszystkich wokół, a z biegiem lat fani bmth powinni nauczyć się, że po zespole należy się spodziewać wszystkiego.

Jedyne czego trochę żałuję to to , że nie poczułam tego co było obecne przy erze Sempiternal czy That’s The Spirit. Nie chce pisać o There Is A Hell i tym co przed nią, bo mamy rok 2019 i uważam, że zespół nie raz i nie dwa udowodnił nam, że nie powinniśmy spodziewać się powrotu do tamtych czasów. Jasne, że brakuje mi tamtego grania, ale Bring Me The Horizon to nie jedyny istniejący zespół core’owy, jeżeli zechce zawsze mogę posłuchać nigdy nie zawodzących Architects, a i na nich ten świat się przecież nie kończy. Nie twierdzę też, że powinniśmy się odciąć od tego, co bmth stworzyło za czasów bycia zespołem typowo core’owym. Miałam niecałe 15 lat kiedy po raz pierwszy usłyszałam There Is A Hell, więc nie mogę oczekiwać po sobie, że w wieku 24 lat dalej będę szukać w muzyce tego samego. Tak samo podchodzę do ich dyskografii. Każda płyta była przy mnie w jakimś odpowiednim etapie mojego życia, mój styl bycia zmienił się przez ostatnie 9 lat dlaczego więc i ich styl grania miałby pozostać ten sam.

Widziałam wiele recenzji amo i do tej pory nie znalazłam żadnej z którą bym się zgadzała całkowicie. Ilu słuchaczy, tyle opinii i ja wam powiem, że to jest to, co w muzyce najbardziej lubię. Kiedy nie jest ona oczywista i trzeba nad nią pomyśleć, jak również wtedy, kiedy jest ona kontrowersyjna, a tej łatki chłopakom z Bring Me The Horizon zabrać nie można, bo cokolwiek robią znajdują sobie zarówno rzesze fanów oraz identyczną liczbę hejterów.

Nie powiem wam które utwory zrobiły na mnie największe wrażenie, posłuchajcie amo sami i bez uprzedzeń, nie sugerujcie się tym co słyszeliście o tej płycie. Ja sama nie potrafię jednoznacznie powiedzieć czy ten album jest dobry czy nie, ale kim ja jestem żeby osądzać. Może okazać się tak, że te elementy, które podobają się mi, wam do gustu nie przypadną, ale znajdziecie dla siebie coś w tych utworach, które ja odrzuciłam. Prawda jest taka, że nie ma tam źle zrobionej piosenki, wszystkie są jakościowo świetne, jedyne co mam im do zarzucenia, to że nie wszystkie są ze sobą zgodne pod względem przekazu, ale to zbyt subiektywne odczucie.




PS. Mam nadzieje, że w tym roku dobije do pięciu wpisów i że następnym razem nie spotkamy się tu w przyszłym roku but who knows XD

Komentarze