11 spoilerowych powodów, dla których drugi sezon Stranger Things to złoto.

Zawsze, gdy zaczynam nowy serial, mam pewne obawy. I nie, nie takie czy serial okaże się dobry czy zły. Raczej takie, że okaże się zbyt dobry wciągając mnie w otchłań swego dobrodziejstwa. Stranger Things nie jest wyjątkiem. Pierwszy sezon włączyłam tak na spróbowanie, a skończyło się na całodziennym maratonie, spaczonej psychice i oczekiwaniu na kolejny sezon. Chciałam zostać zwykłym fanem serii, ale jak zawsze wkręciłam się za mocno. 


Nie ma się jednak co dziwić, bo przecież pierwszy sezon okazał się być arcydziełem i mówił o nim każdy. Nic w tym dziwnego, że serial dostał zamówienie na kolejny sezon i chociaż trzeba było na niego czekać długimi miesiącami, to w końcu go nam dostarczono. I wiecie co? Wciąż jest zaskakująco wspaniały. Jako, że wciąż targają mną silne emocje postanowiłam trochę uporządkować ten wpis, nie obiecuję, że będzie nie będzie chaotycznie, ale może chociaż trochę czytelniej. Więc tak oto moi drodzy, przed wami lista powodów, dla których należy kochać drugi sezon Stranger Things. Ostrzegam jednak, że nie uda mi się uniknąć spoilerów, dodam więc tematyczne zdjęcia i z odważnymi widzę się trochę niżej.  





1. Hail to The Duffer Brothers!

Co mnie cieszy w całej tej historii, jest to, że nie nie jest ona oparta na komiksie czy książce. Nie jest także remake'iem, sequelem, prequelem i cholera wie czym jeszcze. Co jednak jest zauważalne, to nawiązania do amerykańskiej popkultury lat '80. I właśnie te nawiązania sprawiają, że często robię taki wewnętrzny pisk. Nie chcę pisać do czego dokładniej nawiązuje serial, bo na ten temat znajdziecie w sieci mnóstwo informacji (ja mogę wam polecić to, co na Lekturze Obowiązkowej i Na ekranie). I faktycznie, istnieją współczesne filmy, które nawiązują do podobnych elementów, co Stranger Things, ale faktem jest, że to właśnie ten serial osiągnął największy sukces i za wiele lat będzie uważany za dzieło kultowe. Bracia Duffer odwalili kawał dobrej roboty zbierając do kupy to, co najlepsze w latach '80 oprawiając wszystko w przecudowną historię o młodzieńczej przyjaźni z wieloma creepy dodatkami. To właśnie im należy dziękować za ich wspaniałą wyobraźnię, która stworzyła Hawkins i wszystkich bohaterów Stranger Things. 




2. Eleven.

Dlaczego punkt drugi, a nie jedenasty, zapytacie. Po pierwsze, na ostatni punkt mam już pomysł, po drugie, zapewne wielu z Was przyzna mi rację, Jedenastka jest najważniejszą postacią w całym serialu, dlatego chciałam o niej napisać jak najszybciej. To osoba, o której automatycznie myślimy słysząc tytuł Stranger Things. Jako osoba nie przepadająca za dziećmi, muszę przyznać, że kiedy pojawia się scena El, ja automatycznie doznaje odruchów rodzicielskich. Kiedy ona płacze, ja też, kiedy widzę, że jest szczęśliwa, mam na buzi szeroki uśmiech. Jest moim słabym punktem i gdyby ktoś chciałby ją skrzywdzić, mogłabym dla niej zabić. 

I tak, w sezonie drugim Eleven dalej pozostaje największym badassem. Dowiadujemy się o szczegółach z jej przeszłości. W końcu El, dowiaduje się, że tak naprawdę nazywa się Jane, a co za tym idzie, postanawia odwiedzić swoją matkę i chociaż na pierwszy rzut oka wydaje się to niemożliwe, nawiązuje z nią kontakt. Co więcej, pamiętacie jej look z pierwszego sezonu? Różowa sukienka i blond peruka? Tamtej El już nie ma. Ta z drugiego sezonu ma zupełnie inną stylówę. Widać, że od pierwszego sezonu jej postać bardzo się zmieniła. Nie tylko pod względem fizycznym, bo faktycznie odrosły jej włosy, ale także pod względem psychicznym. Dlatego też, szybko przejdę do kolejnego punktu, który jest z tym powiązany. 




3. Tata Hopper.

W pierwszy sezonie dowiadujemy się, że szeryf Hopper stracił swoją córeczkę w wyniku choroby. Na zakończenie widzimy, że Eleven udało się przeżyć  starcie z Demogorgonem. W drugim sezonie mamy najpiękniejsze rozwinięcie tej historii. Tak, Hopper porzuca swój domek holenderski nad jeziorem, na rzecz drewnianej chaty w środku lasu by móc opiekować się Eleven. Powiem szczerze, rozczula mnie ta historia. To przecież oczywiste, że szeryf odnajdzie się w roli ojca i będzie traktował Eleven jak własną córkę. Co prawda, nie pozwala jej na wychodzenie z domu, czy na kontakt z przyjaciółmi, ale wszyscy doskonale wiemy, że to dla jej dobra. I faktycznie, może nie zawsze udaje mu się dotrzymać danego słowa, ale hej, tak już jest z rodzicami. Przyznajcie się, kto z was nie ma historii typu "tata zapomniał odebrać mnie z przedszkola". Ja mam. Nawet nie jedną, ale to nie oznacza, że mój tata nie jest najwspanialszym tatą na świecie, nie? Każdy ma na swoim koncie wpadki mniejsze czy większe. Tak samo jak Hopper, który też stara się jak może, chociaż bycie ojcem  nastolatki z nadnaturalnymi zdolnościami może się momentami okazać niebezpieczne, szczególnie kiedy dziecko zasłużyło sobie na uziemienie.


Swoją drogą, Jane nareszcie ma kogoś kto nie pozwoli nikomu jej skrzywdzić. Przecież Hopperowi też nie jest łatwo i widać, że za wszelką cenę troszczy się o małą. Przez jakiś czas drugiego sezonu obydwoje udają, że się na siebie gniewają, że chowają urazę, tylko po to, by odbyć łzawą rozmowę, w której przyznają się, że zachowywali się jak głupki i koniec końców paść sobie w ramiona. No i pozwolił El pójść na bal zimowy. Awwwwww. 




4. Superhero, Bob Newby.

Wspominałam już o nawiązaniach do lat '80. Wśród filmów, które najmocniej wywarły wpływ na całokształt Stranger Things, najwyżej znajduje się Goonies. Tym, co nie widzieli, zdradzę, że to też film, w którym główną rolę odgrywają dzieci, a jednego z bohaterów gra Sean Astin, ten sam, którego kojarzyć możecie z roli Samwisa Gamgee'ego w LOTR. Kiedy więc zobaczyłam jego nazwisko podczas napisów początkowych, zatrzymałam serial i zrobiłam delikatne wow w stylu Owena Wilsona. 

 Jeżeli chodzi o Boba, to na początku może wydawać się trochę niewydarzony, ale jednocześnie jest na tyle przyjemny, że nie można go nie polubić. Jako, że zna się z Joyce i Hopperem z czasów liceum, mam takie małe przebłyski spin offu. Bo widzicie, nie będę ukrywać, że szipuje Joyce z Hopperem, dlatego Bob trochę mi w tej wizji przeszkadzał. Ale niestety twórcy stwierdzili, że jednosylabowe imię zaczynające się na literę B, musi zobowiązywać, Bob zagościł w drugim sezonie tylko na 8 odcinków.  

Otóż Bob umiera, zostaje rozszarpany i pożarty przez demodogi zaraz po tym, jak pomaga naszym głównym bohaterom w ucieczce z laboratorium. I tak jak nie rozumiem fenomenu Barb, dlaczego jej postać zyskała aż tak duże zainteresowanie, o tyle Bob jest bohaterem, który dzięki swojemu poświęceniu, powinien zostać przez nas zapamiętany.




5. Mad Max.

Nowy sezon, nowi bohaterowie. Mówię temu tak, szczególnie dlatego, że oznacza to nowe młode talenty. W drugim sezonie do grupy naszych ulubieńców dołącza jeszcze jedna osoba. Maxine, w skrócie Max. Jako nowa dziewczyna w szkole, wzbudza zainteresowanie, Lucasa i Dustina w szczególności. Nie dziwię się temu, bo przecież dziewczyna jeżdżąca na deskorolce, czy osiągająca lepsze wyniki w grach wideo niż wszyscy chłopacy w mieście, musi intrygować. I chociaż nie od razu zyskuje sobie przychylność wszystkich członków grupy, to patrząc przyszłościowo, jestem pewna, że Max doskonale wzbogaci paczkę naszych ulubieńców. I tak, El jest o nią piekielnie zazdrosna, co w sumie jest nieziemsko przesłodkie. Co więcej, tak idziemy w dalsze szipowanie. Jako że dostajemy konflikt Dustin vs. Lucas, nie potrafiłam powiedzieć któremu dokładnie kibicuje bardziej. Gdzieś tam miałam myśl, że bardziej popularnym wyborem byłby Dustin, ale to przecież nie mogło być takie oczywiste. Przez kilka odcinków obserwujemy jak Max i Lucas powoli się do siebie zbliżają. Ahhh, to rozmowa na autobusie! Od tego momentu już wiedziałam jak chcę, żeby się to wszystko potoczyło.


Cieszę się też bardzo, że Max wydaje się być twardsza niż Dustin, Will, Mike i Lucas razem wzięci. Poza tym, ma też bardzo fajnego brata, który może nie jest przykładem kochającego i opiekuńczego starszego brata, ale z pewnością ma najlepszy tyłek w całym Hawkins.




6. TEAM STEVE

W pierwszym sezonie serce skradł mi Jonathan. Wycofany, aspołeczny, z dobrym gustem muzycznym. Podczas kiedy wiele osób żałowało, że pod koniec Nancy na nowo spiknęła się ze Stevem, narodził się nurt zwany #JonathanDeservesBetter. Nie powiem, całkowicie się z tym zgadzałam, mimo tego, że oczami duszy dostrzegłam to, że Steve odkupił przecież swoje winy. W drugim sezonie związek Nancy i Harringtona nie trwa zbyt długo. A może inaczej, on trwa w cichych dniach do momentu, kiedy Nancy nie postanawia zakończyć go wspólnie spędzoną nocą z Jonathanem. Okokokokok, ja wiem, że Jonathan i Nancy to bratnie dusze i wgl wow, no ale kurde! Jakie to było nie fair!


No oki, związek Steve x Nancy nam przepada, ale dostajemy coś zupełnie innego i o jakże potrzebnego! Romans zostaje zastąpiony bromansem i to nie byle jakim. Bo kiedy tylko pada pytanie Dustina, czy Steve wciąż ma TEN kij, to ja już wiem, że to będzie coś o co będę się troszczyć. Poza tym Dustin pytający się o radę Harringtona w sprawach sercowych to takie awwww. No ja przepraszam, że ja się teraz zachowuje jak fangirl, ale heloł no, pokochałam relację tych dwóch. Ta scena na torach, to mój faworyt. Plus to, że podwózką Dustina na bal zimowy okazuje się być Steve, to ja już wgl jestem martwa z tego tego wszystkiego.

Ostatnia sprawa. Niania Steve. 

Inaczej. 

Steve ze ścierką na ramieniu, zdejmujący ją i machający nią przed oczami dzieciaków, kiedy mówi im, że nie pozwala na ich szatański plan. Dla mnie jest to o tyle personalne, że symbol ścierki na ramieniu, to symbol mojego taty kiedy zmywa naczynia. Zapamiętajcie to sobie panowie, ścierka przewieszona przez ramię to symbol męskości.  

No przecież nie powiecie mi, że nie powierzylibyście swoich dzieci Harringtonowi. Koleś nie tylko ma najlepsze włosy, ale również rękę do dzieci. No z językiem może trochę gorzej. Ale still. Kochajmy to jak bardzo ewoluowała jego postać. Kochajmy. 




7. Siostra.

Wpadłam w necie na opinie, że epizod siódmy "The Lost Sister", o tym jak El odnajduję swoją "siostrę", był bardzo niepotrzebny. Pozwolę się z tym nie zgodzić. No bo jak? Jak odcinek, w którym Eleven dołącza do grupy, w której znajduje się wielki, czarnoskóry misiek, dziewczyna z paranormalnymi zdolnościami, punk z różowym irokezem i zyskuje swój nowy bitchy look, może się okazać niepotrzebny??!! Owszem, epizod jest inny niż pozostałe i pewnie dzięki niemu liczba odcinków w sezonie wzrasta nam z 8 do 9, ale czy to źle? Według mnie, odcinek kończy się cliffhangerem, który może posłużyć na dalsze rozwinięcie tego plotu w przyszłości. Co więcej, w tym odcinku, Jane odkrywa to kim tak naprawdę chce być. Myślę, że porzucenie siostry, który jako jedyna mogła jej pomóc w radzeniu sobie z jej mocą, na rzecz przyjaciół i "domu", jest dla niej wielkim krokiem. Przez to, że została wychowana poza społeczeństwem, nie do końca zna granice między tym co dobre, a tym co złe, a przecież sama musi się na tym poznać. W scenie, kiedy Jane nie pozwala na zabicie pielęgniarza, który torturował ją, jej siostrę i matkę, dostajemy informację, że jej moralność idzie w dobrym kierunku.

Bitchin'



8. Noah.

pierwszym sezonie dostajemy dużo Mike'a, Dustina i Lucasa, o tyle w tym sezonie do naszej paczki dołączył również Will. To znaczy, on tam był cały czas, ale w pierwszym sezonie był trochę nieobecny. Mam wrażenie, że dopiero teraz Noah Schnapp, czyli aktor wcielający się w Willa, miał okazję do zademonstrowania swoich zdolności aktorskich. Tak się składa, że ostatnio przy premierze It, miałam okazję pisać o tym jak utalentowane są dzieciaki odgrywające role członków klub przegrywów. Otóż nic nie zadowala mnie bardziej niż dobra gra aktorska, a kiedy jeszcze aktor, który właśnie się produkuje, ma co najwyżej jakieś 14 lat, to jestem pełna podziwu.  

Otóż Noah ma serialu kilka takich scen, które zapierają dech w piersiach. Nie wiem jak ten dzieciak to robi, ale jest w tym fenomenalny! Serio, życzę tym młodym jak najlepiej. 




9. Crazy together.

Skoro jesteśmy już przy tym, że w drugim sezonie dostajemy Willa, to muszę napomknąć o jego realacji z Mike'iem. W pierwszym sezonie skupiamy się na relacji El-Finn. Tym razem jednak poznajemy Mike'a z innej strony. Oczywiście, rozpacza po utracie przyjaciółki, a biorąc pod uwagę jak wspaniała potrafi być Eleven, to wcale mu się nie dziwie. Nie mam żadnego przyjaciela z czasów przedszkszolnych, nikt się nie ostał. Oczywiście, mamy się w znajomych na fb, ale to nic nie znaczy. Jednak gdybym miała oceniać przyjaźć Willa i Mike'a, to stwierdziłabym, że mają ogromne szansę na taką prawdziwą przyjaźń do końca życia. Nic nie jednoczy bardziej niż wspólna historia i przebyta trauma. W tym wypadku, obydwaj spełniają wymogi.




10. Dobra nuta.

Nic nie jest w stanie zadowolić mnie bardziej niż dobra ścieżka dźwiękowa. Jestem na tym punkcie trochę walnięta. I tak jak w pierwszym sezonie mieli mnie na Joy Division i The Clash, w tym sezonie jest podobnie. Soundtrack drugiego sezonu Stranger Things daje nam wszystko. Mamy tu Roy'a Orbisona, Duran Duran, ponownie The Clash, moje ukochane, ulubione i przenajświętsze The Runaways, a nawet takie ponadczasowe klasyki jak Scorpions, Bon Jovi czy Metallica. Już nie wspomnę o tym, ile magii zyskuje w sobie scena na balu zimowym, kiedy to nasi bohaterowie tańczą do The Police. Awww. Soundtrack z pierwszego sezonu został wydany, miejmy nadzieję, że tak samo będzie i teraz. 



11. THAT KISS!!!

Najważniejszy punkt zostawiłam nam na koniec. Otóż jest sprawa, która nie może zostać przemilczana. Eleven. Mike. No przecież. 

Zastanawiam się jak dziwne musi być to, że kibicuje parze dzieciaków, które mają po 13 lat. Na swoją obronę przychodzi mi życie. 13 lat to pierwsza klasa gimnazjum lub siódma podstawówki. A jestem pewna, że każdy nas kochał się w koledze czy koleżance dużo wcześniej, przed pójściem do gimnazjum. Halo! Ja swojego pierwszego crusha miała już w przedszkolu! A pierwszego chłopaka w szkole podstawowej. Czy więc jestem złą osobą szipującą parę dzieciaków, bo uważam, że są sobie pisani? Odpowiedź brzmi: nie. Po pierwsze, nie każdy związek musi byś związkiem seksualnym. Wierzę w bratnie dusze, w takie związki, gdzie po prostu jest ci źle, kiedy nie możesz porozmawiać z drugą osobą i poprzebywać w jej otoczeniu. I tak właśnie jest z Mike'iem i Jane 


No nie powiecie mi, że to,  co ich łączy to zwykła przyjaźń. Nie nie nie. Na pierwszy rzut oka widać, jak bardzo Mike kocha się w Jedenastce. No ma w niej konkretnego crusha. Ale takiego cudownie niewinnego, dziecięcego crusha. No bo przecież jak on na nią patrzy! Staram się nie uśmiechać kiedy widzę ich razem w jednej scenie, ale to jest silniejsze ode mnie.

No i tak, w ostatnim odcinku mamy dwa pocałunki. Pierwszy wywołał u mnie szeroki uśmiech, bo z jednej strony ogromnie się cieszyłam, a z drugiej, już wiedziałam co nastąpi w następnej scenie. Już za chwileczkę, już za momencik i proszę państwa, aż pisnęłam z tego szczęścia. No dobra, piszczałam jakbym nie wiem jak dobrego romcoma oglądała. I w sumie wciąż nie mogę się po tej scenie do końca otrząsnąć, no bo Finn w końcu dotrzymał umowy i zabrał El na bal! Teraz będą mogli razem chodzić do sklepu po więcej Eggosów. 



No i to tyle. Przepraszam, że tak długo, przepraszam, że tak nieprofesjonalnie, przepraszam, że tak jakbym miała znowu 13 lat. No sorry no. Jak już się wkręcę, to nie ma hamulców.  


Komentarze

  1. Ta recenzja jest wciągająca i zgadzam się z tobą. A szczególnie z szipem El x Mike. to takie słodkie

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz