Trupy, krew, prostytucja i Ponurzy Żniwiarze, czyli jak Koreańczycy potrafią w seriale.

Zaczęliśmy kolejny rok. Nic nie napawa mnie większym dekadentyzmem niż styczeń. Te wszystkie postanowienia czy ich brak, prawda jest jedna, oto kolejny rok, który znowu da nam w kość, a który i tak będzie trzeba jakoś przetrwać. Chwyta mnie monotonia i smutek. I chociaż depresji, jak z zegarkiem w ręku, spodziewam się dopiero na wiosnę, to już teraz zaczynam nowy rok z pewnym żalem. I tak co rok, koło się zamyka.

Żeby jednak ten smutek całkowicie mnie nie wymęczył, postanowiłam zrobić coś, na co nigdy w życiu jeszcze się nie odważyłam. I nie mówię tu o tatuażu, kolczyku w języku czy samotnej wyprawie do innego kraju. Otóż pewnego dnia, dwa tygodnie temu, odpaliłam Netflixa z myślą rozpoczęcia nowego serialu. I tutaj naszła mnie myśl, a co gdybym zrobiła coś szalonego? Tak po prostu wpisałam w wyszukiwarkę hasło korean tv dramas. I oto jestem tutaj.

Musicie wiedzieć, że moja mama od kilku miesięcy siedzi w tematyce koreańskich produkcji. Kiedy zaczęłam użyczać jej Netflixa, byłam taka uhahana, że nareszcie będzie na bieżąco z najlepszymi serialami. Tymczasem, moja rodzicielka, olała wszystkie moje propozycje filmowo- serialowe i wyruszyła na samotny podbój najczarniejszych odmętów Netflixa. Jęczałam i trułam jej, że powinna się zająć czymś bardziej sensownym. A jednak okazało się (nie żeby to pierwszy raz), że matula miała rację. Ehh.

Wróćmy do wyszukania przeze mnie pierwszego koreańskiego serialu. Otóż, jak wspominałam, wpisałam w wyszukiware odpowiednie zagadnienie i voila! Wybrałam po prostu pierwszy, lepszy serial, na którego banerze znajdował się po prostu najprzystojniejszy młodzieniec. Usiadłam. Obejrzałam. Szesnaście 70-80 minutowych odcinków, w pierwsze trzy dni obejrzałam ich znaczną większość, a później byłam zmuszona dawkować sobie po jednym odcinku, bo cholera, co ja zrobię, kiedy to się skończy.

I chociaż wiecie, nie miałam tego uczucia, że właśnie oglądam największe arcydzieło światowego kina, ale nareszcie poczułam, że to jest właśnie to, co sprawia mi radość. Serial był naiwny, lukrowany, przerysowany, ale mimo tego znalazłam w nim coś, co mnie w nim zaintrygowało (i nie mówię  tu tylko o tym przystojnym panu, co to na mnie spoglądał ze zdjęcia przy wyborze serialu).

W końcu skończyłam. Tak, było mi smutno przez pewnien czas. Dokładniej przez jakieś 10 minut, bo tyle czasu zajęło mi skonsultowanie problemu z mamą i włączenie kolejnego koreańskiego serialu. Jeżeli chcecie wiedzieć, to argumentem, który najbardziej mnie przekonał, było zdanie "trup ściele się gęsto". Mając przed oczami scenę z poprzedniego serialu, tą z nałożoną cenzurą na nóż, pomyślałam sobie why not, przynajmniej będzie zabawnie. I tak oto, moje mordeczki, natknęłam się na serial, który będzie tematem moich dzisiejszych wypocin. Tak właśnie odnalazłam Black.




Zacznijmy od informacji technicznych. Black, chociaż oznaczony znakiem jakości Netflixa, wcale nie jest ich oryginalną produkcją. Za jego dystrybucję odpowiada zaś południowokoreańskie Orion Cinema Network, które emitowało serial od października do grudnia zeszłego roku, Netflix dodał go do swojej kolekcji dopiero pod koniec grudnia. Jak już wspomniałam, swoją przygodę z południowokoreańskim kinem, tym małym i dużym, dopiero rozpoczynam, więc nazwiska twórców i aktorów mówią mi niewiele. Zdradzić mogę tyle, że wszyscy razem odwalili kawał dobrej roboty.

Na wstępie dostajemy dwóch głównych bohaterów. Ha-ram (w tej roli przepiękna Go Ara), jest dziewczyną z pewną nadnaturalną zdolnością, otóż dostrzega cienie krążące przy ludziach, których w najbliższym czasie czeka śmierć. W pierwszym momencie możecie sobie pomyśleć, że to przekleństwo. Nic w tym dziwnego, tak samo uważa Ha-ram. Dziewczyna jest zagubiona w świecie, który ją przeraża. Wiecznie ma na nosie ciemne okulary, bo dzięki temu nie jest w stanie dostrzegać cieni, ale co za tym idzie, jest brana za dziwaczkę. Dziewczyna jest osobą aspołeczną, ale wynika to z obawy przed własnymi zdolnościami, a nie z introwertycznego usposobienia. W pierwszym odcinku dostajemy scenę, kiedy Ha-ram włącza film na dvd i żali się aktorowi grającemu w nim rolę. Z jednej strony żałość chwyta za serce, z drugiej zaś współczucie, bo przecież dziewczyna nie ma przyjaciół, ani rodziny. Ojciec zginął kiedy była małą dziewczynką (śmiercią, którą mu przewidziała), a matka tak bała sie zdolności dziecka, że próbowała je zabić. Nic więc dziwnego, że Ha-ram uważa, że przynosi innym ludziom pecha. 



Wszystko zmienia się jednak w momencie, kiedy Haram poznaje trochę ciapowatego detektywa Mooganga (w którego wciela się absolutnie fenomenalny Song Seungheon). Chłopak nie tylko wierzy w zdolności dziewczyny, ale również próbuje udowodnić jej, że to, co do tej pory odbierała jako przekleństwo, w rzeczywistości może okazać się darem. Namawia więc Haram by zamiast chowania się za ciemnymi okularami, wzięła sprawy w swoje ręce i próbowała zapobiegać śmierciom osób u których dostrzega cienie. To jednak nie stanowi głównego wątku serialu, bo w wyniku pewnych niefortunnych wydarzeń, w ciało detektywa wchodzi, uwaga, Ponury Żniwiarz i to właśnie on jest tytułowym Blackiem. 

W bardzo prosty i nienaiwny sposób serial wplata w całą historię elementy fantastyczne. Okazuje się bowiem, że istnieje cała organizacja Ponurych Żniwiarzy. Ten, który interesuje nas najbardziej to 444, gdyż nie nadaje się im imion, a numery. Są dwa rodzaje Ponurych Żniwiarzy, tak jakby gorszy i lepszy sort. Ci jedni zostali do tego stworzeni, ci drudzy, to samobójcy, którym nie zabiera się pamięci, przez co ich praca ma być wieczną karą. Odbieranie ludziom tego, czym sami wzgardzili. Żeby było zabawniej, wszyscy, niczym agenci FBI, mają swoich partnerów. Traf chce, że bezwzględnemu 444, Żniwiarzowi lepszego sortu, na partnera przydzielony zostaje mu samobójca, który w ramach buntu, najzwyczajniej ucieka. Jako że Ponurzy mają swój wewnętrzny kodeks (serio, moją pierwszą myślą były zasady obowiązujące zabójców w Johnie Wicku), 444 musi wyruszyć w świat szukać swojego partnera, a że najlepiej do tego nadawać się będzie posada detektywa, ten wybiera ciało Mooganga. 



No i tutaj zaczyna się moje fangirlowanie. No bo Black ohhh, Black. Co ja mogę o nim powiedzieć? 444 jest pozbawionym uczuć Żniwiarzem, nie ma wyrzutów sumienia, nie wątpi w słuszność swoich czynów i gardzi ludźmi. Generalnie wypisz wymaluj ja. Owszem, ma wiele trudności, jeżeli chodzi o wtopienie się w tłum i ogólnie udawanie człowieka wychodzi mu słabo, ale ma to w sobie pewien urok. Jak możecie przypuszczać, 444 całkowicie zmienia stylówkę Mooganga i różowe bluzy, fajtłapowatość oraz słaby żołądek na miejscach zbrodni zamienia na czarny garnitur, żel do włosów i perfekcjonizm. A na dodatek jak on się umie bić awwwww! Jednak mimo tego wszystkiego Black nie jest postacią pozytywną, no przynajmniej w pierwszych aktach serialu. Kiedy dowiaduje się o zdolnościach Haram, próbuje ją wykorzystać, czesto ją przy tym okłamując. No ale, jak zapewne się domyślacie, długie przebywanie w ludzkim ciele ma swoje skutki uboczne, a mianowicie Black zaczyna się uczłowieczniać, a co za tym idzie i co jest bardzo ludzkie, zaczyna się zmieniać, co mu oczywiście bardzo nie pasuje i uznaje to za słabość. I tak oczywiście, że Blacka zacznie ciągnąć w stronę Ha-ram, ale to nie będzie takie proste, na jakie wygląda, nie tylko ze względu no to, że 444 jest Ponurym Żniwiarzem, a Haram człowiekiem i takie interracial raczej możliwe nie jest, ale dlatego, że po drodze wyniknie jeszcze wiele innych, dużo ważniejszych spraw, takim jak na przykład, że Black niejednokrotnie odkryje rzeczy ukrywane od lat, zarówno przed nim, jak i przed samym Moogangiem.



Żeby nie było zbyt łatwo, serial wcale nie skupia się na wątku szukania przez Blacka swojego partnera. Ogólnie ta sprawa jest tak poboczna, że kiedy w końcu dochodzi do konfrontacji, czujemy, że to tylko taka formalność. Serial ma też swoje elementy fantastyczne, ale fantastyczny nie jest (znaczy się, jest zajebisty, ale nie o ten sens mi teraz chodzi). Było wiele momentów, kiedy prawie oplułam monitor przy napadach niekontrolowanego śmiechu, ale nie określiłabym go również mianem komedii (chociaż humoru, szczególnie tego czarnego, jest dużo). Im bliżej końca, tym częściej zdarzało mi się uronić łezkę lub dwie, a przy dwóch ostatnich odcinkach ryczałam cały czas, do tego stopnia, że musiałam robić sobie przerwy, by psychicznie ochłonąć.  Mimo tego Black nie jest dramatem, ale z pewnością miewa takie momenty. Według mnie słowem najbardziej oddającym charakter tego serialu to thriller (chociaż wątpię by kiedykolwiek było mi dane poznać pełną specyfikację tego gatunku). Intryga kryminalna rozrasta się do takich rozmiarów, że wiecznie balansuje na niebezpiecznej krawędzi. Jeżeli się zagapisz, przestaniesz rozumieć i nie nadążysz z akcją. Jednak jeżeli oglądasz uważnie (i rozróżnienie koreańskich imion nie stanowi problemu), to serial co jakiś czas serwuje ci soczysty mind fuck poprzez plot twist, którego nigdy byś się niespodziewał. To najbardziej cenię sobie w kryminalach, ten element zaskoczenia, bo tak naprawdę nigdy nie możesz mieć pewności kto tu kogo zabił. Co lepsze, ten efekt nie jest osiągnięty poprzez okrężne prowadzenie fabuły (chociaż faktycznie dostajemy sporo flashbacków, które mogą nam trochę namieszać w głowie), ale przez zastosowanie bardzo prostych zabiegów rodem z telenoweli. Bo zawsze jest jakiś przyrodni brat, bo on nie jest tym, za kogo się podaje, bo ktoś stracił pamięć, bo ktoś zatuszował przed kimś prawdę o samym sobie. I ja Wam powiem, że jeżeli między tym wszystkim pojawia się jeszcze parę trupów (i tych dosłownych, i tych z szafy), sporo krwi i dobre sceny mordobicia, to ja to kupuję. 

Dodatkowo gra aktorska. Powiem szczerze, że takiej chemii jak między Blackiem a Haram to ja dawno nie widziałam. Każda scena z ich udziałem jest po prostu piękna, do tego stopnia, że mruganie jest grzechem. Go Ara stworzyła postać, która jest tak urocza, że ma się ją ochotę owinąć ramieniem, kocykiem i chronić przed całym światem nie zważając na koszta. Song Seung-heon, zmienił zaś całkowicie moje podejście do płci męskiej, to właśnie on najczęściej doprowadzał mnie do płaczu, bo nie chciałam, żeby było mu smutno, a przecież tyle przykrości go spotkało. Jego gra aktorska to czyste złoto i dumnie ogłaszam, że aktualnie znajduje się na drugim miejscu rankingu aktorów, których gra aktorska przyprawia mnie o dreszcze (ustawił się zaraz za Hiddlesem w  The Night Manager i zdeklasował Rivera Phoenixa w Moim własnym Idaho). A przecież do tej pory mówię tylko o dwóch głównych postaciach, kiedy w serialu dostajemy ich całą masę. Że wspomnę tylko o czterech panach grających detektywów-nieudaczników i kolegów po fachu Han Mooganga, pokrzywdzonej pani lekarce, czy Kim Dongjunie jako młodszym synie prezesa wielkiej firmy ubezpieczeniowej uwikłanego w całą tę intrygę. Ogólnie obsada, do której mam wielką słabość i nie skłamię, jeżeli powiem, że mam nadzieje zobaczyć ich ponownie w czymś równie dobrym jak Black.



Co więcej mogę dodać? Może to, jak bardzo ten serial zmienił moje wyobrażenie o Koreańczykach samych w sobie. Dostałam tutaj sporo łamiących serce, przystojnych twarzy, jak i nawiązań do popkultury. Na przykład, wiecie dlaczego Black to właśnie Black? Pamiętacie Brada Pitta w roli Śmierci? No właśnie, nazywa się tak na cześć Joe Blacka, który, podobnie jak 444, znakomicie prezentował się w garniturze. Albo wyobraźcie sobie scenę, w której dwóch Ponurych Żniwiarzy, z czego jeden jest doświadczonym wiekowo starszym panem (którego numery to 007, żeby nie było!) rozmawia o akcji jakiejś telenoweli i spoilerowaniu odcinków. Czy też, kiedy jeden każe się drugiemu ogarnąć, "bo przecież nie jesteś bohaterem serialu". I tak,to przecież oczywiste, że Korea Południowa ma swoją własną kulturę i ja nie mówię że nie, ale kiedy rozmyślam o kinie azjatyckim, mam przed oczami raczej Dom Latających Sztyletów, Zawieście Czerwone Latarnie, Siedmiu Samurajów, Hero, Księżniczkę Mononoke czy po prostu wiele tytułów anime, a jedynym południowokoreańskim reżyserem, jakiego znam, jest Bong Joon-ho, którego Snowpiercer rozwalił mnie mentalnie, a Okja momentami zniesmaczyła. Poza Train to Busan czy Oldboy'em nigdy nie miałam styczności z koreańskimi produkcjami. Nie dziwcie się więc, kiedy całkowie na nowo to odkrywam i obalam własne stereotypy.

Kończąc już, bo jeszcze mi samolot ucieknie, jeżeli nie wiecie co nowego zrobić w tym roku, proponuję Wam koreańskie seriale, a przede wszystkim polecam Wam Blacka, bo jeżeli nie macie awersji do napisów (a mam nadzieję, że nie, bo napisy są fajne!), to te 18 odcinków, zdecydowanie zapisze się w Waszej pamięci, a może nawet zachęci Was do sięgnięcia po coś jeszcze, koniecznie pochodzącego z tamtych zacnych stron.



PS. Tym pierwszym serialem, który odważyłam się obejrzeć było Serce znów bije znane również pod tytułem Beating Again czy Falling For Innocence. A gdybyście byli ciekawi jakie mam plany na najbliższy czas, to do listy dodałam już Man to Man i Stranger, bo tylko to znalazłam na Netflixie.




Komentarze

Popularne posty