Nigdy nie ufaj Asgardczykom, czyli o Ragnaroku słów kilka. [bez spoilerów]



Opcje były dwie. Pierwsza, że wezmę wolne, obejrzę drugi sezon Stranger Things i o tym napiszę. Druga okazała się silniejsza ode mnie, bo oto wszem i wobec ogłaszam, że widziałam dzisiaj w kinie najnowszy film mojego ulubionego reżysera. Panie i Panowie! Byłam w kinie na Thorze! 


Gdyby nie to, że tekst musi nieść ze sobą pewne wartości, to najpewniej wpis polegałby na powtarzaniu słowa Loki na najbliższych trzech stronach, na kolejnych znajdowałoby się jedynie słowo Taika. Dlatego jest mi ciężej opisać jakąkolwiek sensowną reakcję na Ragnarok. 

Jeżeli o mnie chodzi, to czekałam na ten film bardzo mocno. Nie dlatego, że Marvelba!, nawet nie dlatego, że Hiddles. Otóż chciałam się dowiedzieć jak w świecie wielkich filmów z jeszcze pokaźniejszym budżetem odnajdzie się ten wyjątkowo pozytywny Nowozelandzki reżyser, bo przecież najnowsza część Thora mocno różni się od jego dotychczasowych dokonań. A odpowiedź jest taka, że poradził sobie znakomicie! W dużym skrócie: klasyczny dla Waititiego humor, dużo nowozelandzkiego akcentu, cudownie dopasowana muzyka, a to wszystko związane bardzo dobrą grą aktorską.


Zacznę może od fabuły. Jeżeli o nią chodzi, to nie jest jakoś specjalnie głęboka, bo oto znowu stykamy się z bohaterami, którzy robią to, co potrafią najlepiej, a mianowicie ponownie ratują świat. Przy okazji dzieje się też mnóstwo innych, ciekawych i śmiesznych rzeczy. No ale czego innego spodziewać się po filmie akcji spod szyldu Marvela? To po prostu trzeba polubić. Nie ma co rozpatrywać tych filmów w kategoriach arcydzieł kinematografii, bo im do nich daleko. Jeżeli jednak chcemy się pośmiać i spodziewamy się efektownych scen akcji, to nowy Thor zdecydowanie spełni nasze oczekiwania.



Skoro już wspomniałam o "innych, ciekawych i śmiesznych rzeczach" należałoby wspomnieć, że nasi stali bohaterowie napotykają na swej drodze paru, genialnie przedstawionych i wspaniale wpasowujących się w klimat, nowych kompanów. Zacznę od Valkyrii, granej przez znaną na przykład z Dear White People czy Creed, zjawiskową Tessę Thompson. Mam słabość do mocno napisanych kobiecych partii, dlatego też chyba najbardziej cieszyłam się, że do uniwersum Thora w końcu wkroczą piękne wojowniczki, Walkirie. Nie dostaliśmy ich dużo, bo aż jedną, ale o mamuniu! Rekompensuje ona wszystkie inne. Kolejną postacią drugoplanową, zasługującą na oklaski, jest Grandmaster i wcielający się w niego Jeff Goldblum. Jeżeli na fb nie macie zalajkowanej strony The Same Photo of Jeff Goldblum Everyday, to nie możecie nazywać się fanami tego pana. Do aktora wzycham od lat szczenięcych kiedy tylko zobaczyłam go w Parku Jurajskim, następnie w Dniu Niepodległości i gdzieś tam po drodze w FriendsGrandmaster to postać na popis, która cudownie się w swojej roli odnajduje. Wszystko co z nim związane, od samoekspresji, przez to co mówi po to jaki w końcu ma styl bycia jest zajebiste. Jego postać wspominam z godnością (btw. It's my birthday XD). Na koniec postanowiłam zostawić sobie cudownie flegmatycznego Korga, czyli postać, która tak bardzo podkreśla obecność Taiki, że nie tylko przypomina wszystkie dotychczasowe postacie grane przez niego we własnych filmach, ale również autentycznie mówi jego głosem.



Jeżeli jesteśmy już przy postaciach drugoplanowych, przejdźmy teraz do tych główniejszych. Powiem szczerze, fanką Thora nigdy nie byłam. Znaczy się, darzyłam sympatią jego i jego umięśniony thors, ale znacznie bardziej ciągnęło mnie w stronę Lokiego. W zasadzie to głownie dzięki jego postaci pierwsza i druga część filmów o bogu piorunów wydawały mi się znośne. Jeżeli chodzi o Thora w Avengersach, to mam wrażenie, że jest jakiś taki przyćmiony. No bo Stark, no bo Cap, przy nich Thor wydaje się być taki jakiś bezpłciowy. Mam wrażenie, oby trafne, że dopiero w Ragnaroku Thor zyskuje swoją charyzmę czym oczywiście punktuje in plus. Jak widać nowa fryzura zmienia człowieka. 


Jako, że to imię padło w tekście już wiele razy, musze napisać o nim jeszcze parę słów więcej. Otóż, czy wyobrażacie sobie Thora bez Lokiego? Przypomnę, że ostatni film z Thorem ale bez udziału Hiddlesa, czyli Age of Ultron, nie skończył za dobrze. To nie mógł być przypadek. Jako widz pospolity muszę napisać, że Tom Hiddleston nie kradnie tym razem każdej sceny, w której się pojawia. Jednak jako widz, który zwraca wielką uwagę na względy estetyczne filmów, miałam problem w skupieniu się na niektórych scenach. Przede wszystkim na tych, w których Tom występował w czarnym garniturze. Wiecie, czarne włosy, czarny garnitur, koleś wie jak doskonale ubrać się po kolor mojej swojej duszy. Loki wprowadza do filmu kolejną dawkę humoru, jak na boga psot przystało (ta reakcja na historię z wężem- bezcenna). Jako, że jego postać dostaje po dupie więcej razy niżbym tego chciała, to  przez jakąś część seansu odczuwałam ból bezradności (they are hurting my babe!). Swoją drogą bardzo cieszę się, że postać Lokiego jako tako nabiera prawidłowych kształtów. Nie będę spoilerować, ale pozwolę niedokładnie zacytować sobie Neila Gaimana, że na tym właśnie polega paradoks Lokiego, nie znosimy go, nawet jeżeli jesteśmy mu wdzięczni i myślimy o nim dobrze, nawet wtedy, gdy go nienawidzimy. No i jak go tu nie kochać? Poza tym, Anthony Hopkins jako Odyn ale jednak Loki, to czyste złoto! 


Za jednego z głównych bohaterów biorę tym razem również Hulka. Tak dokładnie, Hulka a nie Bruce'a Bannera, bo jego w filmie mamy zdecydowanie więcej. Co mogę o nim powiedzieć? Mam wrażenie, że Hulk zawsze miał trochę przerąbane, bo nie poświęca mu się tyle uwagi na ile faktycznie zasługuje. Często też trudno dostrzec w nim jakiekolwiek człowieczeństwo poza zielonym potworkiem. A przecież Bruce/ Hulk to jedna z najbardziej złożonych postaci Marvela! Szkoda, że w filmach została tego pozbawiona. Nie inaczej jest i w Ragnaroku, gdzie Hulk przedstawiany jest podobnie jak w pozostałych częściach MCU. Bardziej niż na rozwinięciu postaci twórcy postanowili wykorzystać element humorystyczny jaki może wprowadzić do całej historii. I okay, to się sprawdza, bo jeżeli mogę powiedzieć cokolwiek dobrego, to na pewno, że przejmuje pałeczkę od Lokiego pod względem posiadania sceny. Fajnie się to ogląda, ale chciałabym, żeby twórcy pamiętali, że Hulk to coś więcej niż zielony stwór, który najchętniej wszystko by rozwalał. Dodatkowy plus dla Marka Ruffalo, za to, że jako jedyny postanowił zapewnić nowej produkcji Marvela odpowiednią reklamę i rozgłos w Internetach (you're doing amazing sweetie!). 


Ostatnią postacią zaliczaną przeze mnie do tych głównych, jest Hela, czyli Bogini Śmierci, czyli mroczna i jakże pociągająca Cate Blanchett. O jejku jejku! Jakże ty mi w tym filmie zaimponowałaś, Hela! Ukradła zielony kolor Lokiemu, ale i tak szanuję mocno. Nie jestem jednak pewna dlaczego. Może dlatego, że dostajemy postać, która jest całkowicie zła. Serio. Od góry do doły, jest czarnym charakterem, bo taka się urodziła. Ktoś powiedział, że nie może być aż tak świetnym villainem, skoro zaczyna i kończy w jednym filmie. Prawda jest taka, że pokonanie Heli kosztuje naszych bohaterów wiele. Powiedziałabym nawet, że zbyt wiele. Dlatego nie uważam, że jest słabym przeciwnikiem. Poza tym, ah ci bogowie! Pomiędzy nimi zawsze były zwady, mniejsze lub większe, ale jeżeli do gry wchodzi bogini śmierci we własnej osobie, to wiedz, że sprawa zaczyna się robić poważna.



No i ja przepraszam, że cały mój wpis kręci się wokół postaci, które w filmie się pojawiają. Przepraszam, ale na swoją obronę mam to, że właśnie to jest w tym przypadku najważniejsze. Bo prawdę powiedziawszy, to właśnie grą aktorską film różni się od swoich poprzedników. Podczas seansu nie raz łapałam się na myśli, że scenariusz musiał być bardzo luźno napisany, dając aktorom ogromne pole do popisu. Sam w sobie film nie ma napięcia, nie ma także żadnych intryg i poza pewnymi wyjątkami, nowy Thor nie przynosi wielu zmian w filmowym uniwersum Marvela. Film jest od początku do końca bardzo prosty. Co jednak zdaje się przemawiać na korzyść zrezygnowania z tych wszystkich zabiegów, jest wyjątkowy humor. I tak, często dostajemy żarty, sporo bardzo na poziomie Waititiego (widły, pomocne jeżeli chcesz przy okazji nabić na nie trzy wampiry), ale nie ukrywajmy, że rozładowywanie scen humorem to coś, co widzieliśmy już w dwóch poprzednich częściach Strażników Galaktyki, podobnie jak upiększanie scen podkładem muzycznym. Okay, przyznam się bez bicia, że od teraz bardzo ciężko będzie zadowolić mój gust w sceny walk. Jeżeli w tle nie będzie leciał Immigrant Song, to sorry bobik, ale nie nazwę tego dobrą sceną mordobicia. Dodam też, że do tej pory uwagę na muzykę zwróciłam jedynie w Zimowym Żołnierzu, jednak ta z Ragnaroku zdecydowanie bije tamtą na głowę.


Próbuję chyba powiedzieć, że jeżeli chodzi o konspekt, film sam w sobie nie jest powiewem świeżości. Jeżeli pamiętacie Mroczny Świat i zmiksujecie go ze Strażnikami Galaktyki, to otrzymacie Ragnarok. Z tym, że według mnie, nowy Thor jest dużo lepszy niż swój poprzednik czy obydwie części Strażników. Nie wiem jak dosadniej mogłabym to napisać, ale chodzi mi o to, że najnowsza produkcja ze studia Marvela nie jest wolna od wad, ale jednocześnie jest jedną z najlepszych tamtejszych produkcji! Cieszy mnie to, że pozwolono komuś takiego jak Waititiemu, świeżym okiem spojrzeć na trylogię i w ostatniej chwili ją udoskonalić.  

Swoją drogą to właśnie jest morał tych chaotycznych wypocin. Dajcie Waititiemu wszystkie pieniądze Hollywood, bo ten koleś jest tego wart. Bo to człowiek orkiestra. Bo to człowiek, który, mam nadzieję, jeszcze nie raz pozytywnie nas zaskoczy! 



Komentarze