Bill's gonna kill me, czyli jak To pomogło mi w walce z lękiem.
Strach jest czymś naturalnym, czymś, co w pewnym sensie trzyma nas przy życiu. Lęki są jednak zbędne. To raczej coś, co sobie zakodowaliśmy, że się boimy, a tak naprawdę nie stwarza to dla nas zagrożenia. Jednak nie zamierzam pisać tutaj referatu na temat różnic między strachem a lękiem, bo możecie to sobie szybko znaleźć w Internecie. Dążę do tego, że lęki są przyczyną fobii. I tak jak każdy z nas odczuwa strach, to nie każdy ma fobię. Ja mam. Nawet kilka.
Delikatnie rzecz ujmując, mam dość duży problem, jeżeli chodzi o klaunów. Fachowo nazywa się to koulrofobią i jeżeli chcecie dowiedzieć się czegoś więcej, to jakiś czas temu na Lekturze Obowiązkowej pojawił się już o tym wpis, który serdecznie wam polecam pod warunkiem, że zdjęcia klaunów załączone do tekstu nie wyrządzą wam krzywdy. Nie mam pojęcia dlaczego boję się tych okropnych karykatur. Jako dziecko bywałam z rodzicami w cyrku, ale nie pamiętam żadnego dyskomfortu związanego z klaunami. Mimo wszystko, mój lęk jest na tyle poważny, że doświadczyłam kiedyś bardzo nieprzyjemnej sytuacji ataku paniki w miejscu publicznym, kiedy w moim pobliżu znalazł się podejrzany jegomość z czerwonymi włosami. Morał jest jeden, sprawa jest poważna. I tak jak jestem fanką twórczości Stephena Kinga, nigdy nie zabrałam się za przeczytanie Tego. Powód był jeden, klaun patrzący na mnie z okładki (teraz przy nowym wydaniu już nie będę miała tego problemu). Idąc dalej tym tropem, filmu z 1990 roku, też nie widziałam. Co więc nakłoniło mnie, żeby wybrać się do kina?
Po pierwsze, uważam, że większość lęków można przełamać. Wierzcie lub nie, ale kiedyś towarzyszył mi silny lęk wysokości, a jednak pierwszą pomoc wysokościową zaliczyłam. Strach pokonałam. Chociaż nie twierdzę, że lęku się wyzbyłam, ale dzisiaj jest mi już dużo łatwiej. Po drugie, największą motywacją dla mnie, okazał się ten pan obsadzony w roli Pennywisa. Jestem pewna, że wszyscy mamy swoich faworytów, których najchętniej widujemy na ekranie. Jeżeli o mnie chodzi, oczywiście lista jest długa, ale tak się składa, że nazwisko Skarsgård znajduje się na niej prawie na samym szczycie. I tak, mówię o nazwisku, bo tych panów jest czterech. Ojciec i trzech synów. Kiedy więc widzę, że któryś z nich występuje w danym filmie czy serialu, po prostu go oglądam. Filmografia Billa Skarsgårda nie jest może tak bujna, jak ta należąca do jego brata Alexa, czy ojca Stellana, ale dajmy chłopakowi jeszcze czas, jest przecież najprzystojniejszym najmłodszym z całego rodzeństwa.
Hype na film w Internetach był duży. Przede wszystkim wtedy, kiedy wyszły pierwsze zdjęcia charakteryzacji Pennywisa. Tydzień się zbierałam, żeby je obczaić, a kiedy w końcu się na to zdecydowałam, dość szybko tego pożałowałam. Ciary gwarantowane. Trailera nie widziałam. No nie, życie mi miłe, umierać ze strachu jeszcze nie chciałam. Jednak im bliżej premiery, tym więcej zdjęć przewijało się przez facebooka i przez twittera. Na początku szybko je omijałam, ale z czasem stało się to zbyt męczące i przestałam się starać. I wiecie co? To dało najlepszy efekt! Tak przyzwyczaiłam się do widoku upiornego klauna, że przestał on wzbudzać we mnie jakiekolwiek uczucia. Nauczyłam się obok niego przechodzić i pozwalać mu istnieć. Kiedy przyszła premiera, wciąż byłam bardzo niepewna czy uda mi się ten film zobaczyć. Przypuszczałam, że być może, ale zapewne w dalekiej przyszłości, z całą pewnością nie w kinie. No ale kurde, te wszystkie recenzje! Że niby film taki dobry, że taki wspaniały, że kwintesencja horroru! No i kurde no. Darzę horrory wielką sympatią, a dobre horrory kocham miłością bezwarunkową. No i stało się. Chcąc okłamać samą siebie, wmówiłam sobie, że przyzwyczaiłam się już do Pennywisa i mogę iść do kina. Oczywiście nie byłam pewna, czy nie będę musiała ewakuować się w połowie seansu. No dobra, byłam pewna, że po seansie znajdą mojego trupa, a najlżejszy scenariusz zakładał, że po prostu zesram się ze strachu. I wiecie co? Mimo tego, że stres podczas wejścia na sale kinową porównywalny był z tym sprzed wizyty u dentysty, to przeżyłam. I stałam się silniejszym człowiekiem.
Jeżeli chodzi o sam film, to z pewnością nie rozczarowuje. Są wakacje, małe miasteczko (obowiązkowo w Maine!) i gang życiowych przegrywów złożony z siedmiu diametralnie różniących się piętnastolatków. Jeden jest gruby, drugi chudy i wysoki, trzeci czarnoskóry, czwarty niski i paranoicznie bojący się zarazków, piąty w okularach, szósty Żyd i intrygująca ich wszystkich dziewczyna. Wszystko nie jest jednak takie piękne i kolorowe jakby się mogło wydawać, bo w miasteczku w tajemniczych okolicznościach giną dzieci, a wśród nich młodszy brat jednego z głównych bohaterów. Żeby było straszniej we wszystko zamieszany jest tajemniczy klaun ukazujący się w wizjach nękających dzieciaki. Bo tak jak wspomniałam na początku, każdy z nas się czegoś boi. A bohaterów nie różni od siebie jedynie wygląd fizyczny, ale również to wobec czego każde z nich odczuwa strach. I właśnie to jest cały sens tego filmu. Wszystko tkwi w tym, czego się boimy. Kiedy więc wykorzysta się nasze lęki przeciwko nam samym, efekty mogą być przerażające, a nawet śmiertelne.
Jako że akcja filmu ma miejsce pod koniec lat 80, warto wspomnieć, że klimat tamtych czasów ukazany jest wspaniale. Chcąc nie chcąc muszę wspomnieć o ubiegłorocznym i fenomenalnym Stranger Things, bo jeżeli chodzi o klimat i jego odwzorowanie, to obydwie produkcje są w tym genialne. W It, podobnie jak w serialu braci Duffer, głównymi bohaterami są dzieci. Jeżeli połączycie te dwa fakty razem wyjdzie wam, chociażby, Goonies i Stań przy mnie (też na podstawie Kinga), czyli dwa moje najulubieńsze filmy ubiegłego wieku (nie licząc Dnia Niepodległości).
Jako że akcja filmu ma miejsce pod koniec lat 80, warto wspomnieć, że klimat tamtych czasów ukazany jest wspaniale. Chcąc nie chcąc muszę wspomnieć o ubiegłorocznym i fenomenalnym Stranger Things, bo jeżeli chodzi o klimat i jego odwzorowanie, to obydwie produkcje są w tym genialne. W It, podobnie jak w serialu braci Duffer, głównymi bohaterami są dzieci. Jeżeli połączycie te dwa fakty razem wyjdzie wam, chociażby, Goonies i Stań przy mnie (też na podstawie Kinga), czyli dwa moje najulubieńsze filmy ubiegłego wieku (nie licząc Dnia Niepodległości).
Skoro jesteśmy już przy bohaterach, wypadałoby mi wspomnieć, że casting był perfekcyjny. Nie chciałabym nazywać tych aktorów dziećmi, bo chociaż lat mają niewiele, talentu mają sporo (powiedziałabym, że może nawet i więcej niż niektórzy dorośli aktorzy). Momentami trudno uwierzyć, że górna granica ich wieku wynosi 15 lat. Mam nadzieję, że rośnie nam nowe pokolenie zdolnych artystów, których na ekranie widywać będę również za lat trzydzieści. Finna Wolfharda kojarzyć możecie z roli Mike'a we wspomnianym już Stranger Things, ale przysięgam, to nie jest ten sam bohater. W It, Finn kradnie każdą scenę i jest najpozytywniejszym charakterem wśród całej paczki. Jaeden Lieberher wcielający się w postać Billa, który momentami wybija się na pierwszy plan, też może być znany co po niektórym ze swojej roli w St. Vincent u boku samego Billa Murray'a.
Jako moje osobiste awwww do filmu, podzielę się faktem, że nic nie przemawia do mnie bardziej niż niski piętnastolatek rzucający fuckami na lewo i prawo. Totalne złoto. Poza tym, gdzieś tam w pewnej scenie przypomniał mi się ten mem „now kiss” i chociaż w sumie dziwnie się z tym czułam, to wszystko było takie cudownie urocze, że film zyskał dodatkowe plusiki.
Słowem, nowa ekranizacja twórczości Kinga okazuje się być niezwykle przekonującą produkcją nie tylko pod względem fabuły, ale również dzięki utalentowanej obsadzie. Jeżeli moje słowa nie są w stanie zachęcić Was do obejrzenia Tego, dodam, że sam Stephen King na swoim twitterze zaciesza nad tym, jak udany okazał się film. A chyba szczęście i aprobata autora całej historii powinna być sprawą pierwszorzędną. Co więcej, na tą chwilę To jest drugą najlepiej zarabiającą produkcją na podstawie twórczości Króla (za Zieloną Milą), podczas otwierającego weekendu zarobił ponad 117 milionów martwych prezydentów!
Tak więc ten, lećcie do kina, albowiem film jest zacny. Jeżeli nie jesteście fanami horrorów, to nic, bo mimo że film podejmuje temat strachu, sam w sobie przerażający nie jest. Podczas całego seansu była dokładnie jedna scena, w której napięcie było mocne i pomyślałam "ahh, było blisko". Jeżeli, podobnie jak ja, boicie się klaunów, to przemyślcie sprawę. Może Waszą fobię też da się przełamać terapią wstrząsową? Ja tymczasem pomyślę, w jakiej kolejności i jak wyzbyć się moich pozostałych lęków. Może tym razem przyjdzie kolej na suszarki do rąk w publicznych toaletach?
A na koniec dam Wam fotkę z rowerami. Bo rowery rządzą.
Słowem, nowa ekranizacja twórczości Kinga okazuje się być niezwykle przekonującą produkcją nie tylko pod względem fabuły, ale również dzięki utalentowanej obsadzie. Jeżeli moje słowa nie są w stanie zachęcić Was do obejrzenia Tego, dodam, że sam Stephen King na swoim twitterze zaciesza nad tym, jak udany okazał się film. A chyba szczęście i aprobata autora całej historii powinna być sprawą pierwszorzędną. Co więcej, na tą chwilę To jest drugą najlepiej zarabiającą produkcją na podstawie twórczości Króla (za Zieloną Milą), podczas otwierającego weekendu zarobił ponad 117 milionów martwych prezydentów!
Tak więc ten, lećcie do kina, albowiem film jest zacny. Jeżeli nie jesteście fanami horrorów, to nic, bo mimo że film podejmuje temat strachu, sam w sobie przerażający nie jest. Podczas całego seansu była dokładnie jedna scena, w której napięcie było mocne i pomyślałam "ahh, było blisko". Jeżeli, podobnie jak ja, boicie się klaunów, to przemyślcie sprawę. Może Waszą fobię też da się przełamać terapią wstrząsową? Ja tymczasem pomyślę, w jakiej kolejności i jak wyzbyć się moich pozostałych lęków. Może tym razem przyjdzie kolej na suszarki do rąk w publicznych toaletach?
A na koniec dam Wam fotkę z rowerami. Bo rowery rządzą.
Komentarze
Prześlij komentarz