Relaksująca piosenka, relaksująca kiełbasa, czyli Taika Waititi znowu to robi z Hunt For the Wilderpeople.
W listopadzie będziemy mogli wybrać się do kin na nowego Thora. Hype na ten film nie polega tylko na tym, że to ostatnia część tej trylogii, czy że znowu będzie nam dane zobaczyć Toma Hiddlestona w roli Lokiego. Bo widzicie, kiedy tylko dowiedziałam się kto stanie za kamerą przy Ragnaroku, nabrałam przekonania, że będzie to najlepszy film MCU.
Taika Waititi. Ten pan, ze śmiesznie brzmiącym imieniem, pochodzi z Nowej Zelandii i znajduje się czołówce ludzi, z którymi najchętniej wyruszyłabym na sobotni podbój pubów oraz jest jednym z najbardziej docenianych przeze mnie reżyserów filmowych dzisiejszych czasów. I chociaż w 2005 roku, jego film Dwa samochody, jedna noc dostał nominację do Oskara za najlepszy krótkometrażowy film aktorski, to ja wpadłam na niego dużo później przy What We Do In The Shadows. Zwariowana komedia, nakręcona na podstawie ciekawego konspektu, przepełniona czarnym humorem. Zainteresowana sięgnęłam później po Boy, film z 2010 roku i ponownie przeżyłam to zauroczenie od nowa. Dzisiaj w końcu udało mi się obejrzeć jego najnowszy film, który premierę miał w zeszłym roku, a mianowicie Hunt For The Wilderpeople. A gdybyście szukali czegoś do poczytania, to scenariusz do filmu powstał na podstawie książki Wild Pork and Watercress autorstwa Barry'ego Crumpa.
Dostajemy dwóch bohaterów. Pierwszy z nich, trzynastoletni Ricky, jest otyłym i uwielbiającym hip hop nastolatkiem. Na swoim koncie ma sporo wykroczeń i zapewne jeszcze dłuższą listę rodzin zastępczych z których wyleciał. Mimo tego, że na początku może wydawać się trochę wycofany i małomówny, z czasem poznajemy go jako bardzo wesołego chłopaka, który zupełnie jak każde inne dziecko lubi zwracać na siebie uwagę, bardzo dużo mówi i cieszy się kiedy na urodziny dostaje własnego psa, którym ma obowiązek się opiekować. Miedzy Rickym, a jego nowymi opiekunami wywiązuje się nić porozumienia. Świadczy to o tym, że tak naprawdę nie jest złym człowiekiem. Bo skoro przed ukończeniem trzynastego roku życia popada on w konflikt z prawem, a im bliżej go poznajemy wydaje się byś bardzo przyjemnym chłopakiem, zdajemy sobie sprawę, że wszystko to było może wynikiem nieodpowiedniego traktowania go przez otoczenie. Kiedy w końcu aklimatyzuje się w nowym miejscu, na zapuszczonej farmie i przyzwyczaja się do panujących tam zasad, wydaje się być niezwykle szczęśliwym dzieckiem. Nic jednak nie trwa wiecznie. W wyniku śmierci "ciotki" Belli, opieka społeczna decyduje się na przeniesienie Rickiego w inne miejsce, co oczywiście nie podoba się trzynastolatkowi. Wiedząc, że zamiast do następnej rodziny zastępczej czeka go przeniesienie do poprawczaka, chłopak decyduje się na ucieczkę w głąb otaczającego farmę, ogromnego buszu. Jest przecież tylko dzieckiem, ale mimo tego nie boi się wyruszyć w samotną podróż by ratować swoja wolność. Zabiera ze sobą Tupaca, czyli psa, zapasy prowiantu, papieru toaletowego i wyrusza w drogę.
Drugi bohater to szcześciedzięcioletni, gburowaty wujek Hector, nazywany przez wszystkim po prostu Hec. Z początku niewiele o nim wiemy, oprócz tego, że nie lubi jak przeszkadza mu się głupim gadaniem i ogólnie to preferuje cisze i samotnie. Cała ta otoczka traci na znaczeniu, kiedy widzimy go rozpaczającego nad ciałem zmarłej żony. Czyli jednak taki człowiek jak on, na pierwszy rzut oka trochę przerażający i mało sympatyczny, jest w stanie odczuwać silne emocje takie jak miłość czy rozpacz. Mimo tego, nie wydaje się czuć większego przywiązania do swojego podopiecznego. Kiedy obydwoje dowiadują się, że Ricky ma zostać przeniesiony, Hec nie ma w planach w żaden sposób o niego zawalczyć. Uważa nawet, że to dobry pomysł by chłopak został odesłany. Jednak kiedy chłopak ucieka, Hec rusza za nim i odnajduje go zagubionego w buszu. W wyniku niefortunnego zdarzenia, staruszek łamie nogę i obydwoje zmuszeni są do pozostania w lesie przez następne kilka tygodni.
I w tym momencie zaczyna się robić zabawnie. Bo tak naprawdę mamy w tej produkcji wszystko. Mamy dwie osoby, które nie koniecznie pałają do siebie sympatią, mamy wredną panią z opieki społecznej, która nie spocznie dopóki nie zamknie Rickiego w poprawczaku, mamy tępego policjanta, mamy szalonego faceta z głową pełną teorii spiskowych, ukrywającego się w lesie. Mamy strach przed kończącym się papierem toaletowym, polowanie na dzika, ptaka uważanego za gatunek wymarły, no a skoro jesteśmy w Nowej Zelandii, to również nawiązanie do Władcy pierścieni. Na dokładkę, samo zakończenie, którego pozazdrościć może nie jeden film akcji, zasługuje na niemałe oklaski.
Bohaterowie spędzają w lesie prawie pół roku, a jako, że policja uważa, że Ricky został porwany przez swojego wujka, to co miało być zwykłym odnalezieniem i sprowadzeniem chłopaka do domu okazuje się być ucieczką przed wymiarem sprawiedliwości. Przypadkiem dowiadujemy się, że Hec siedział kiedyś w więzieniu za morderstwo, a na dodatek nie potrafi czytać. Wszystko kierowane jest przypadkiem, co sprawia, że film jest jeszcze bardziej zabawny. Nie brakuje jednak uczuciowych momentów. Na przykład jak wtedy, kiedy Hec kreśli w swoim zeszycie obrazek Belli, czy kiedy Ricky wyciąga z plecaka urnę z jej prochami i podaje Hecowi by ten mógł je rozsypać. Naprawdę wiele scen chwyta w filmie za serce, ale nie są to łzawe momenty, a raczej takie chwile przy których cieplej robi nam się na sercu. Bohaterowie zmieniają się pod wpływem swojego towarzystwa. Ricky uczy się polować, Hec czytać. Atmosfera jest tak przyjemna, że gdyby nie policja depcząca im po ogonie, ich wyprawę można by wziąć za zwykły biwak dziadka z wnukiem.
Skoro siedzimy w Nowej Zelandii, to jeszcze jedna rzecz odgrywa w filmie bardzo ważną rolę. Piękno przyrody. Jeżeli o mnie chodzi, jestem wielką fanką Nowej Zelandii. Zaczęło się niewinnie, od kibicowania ich drużynie w drodze po Puchar Ameryki, a na tą chwilę jestem na momencie kiedy tak bardzo chciałabym tam zamieszkać chociażby dlatego by na facebooku w miejscu zamieszkania móc sobie wpisać Śródziemię. Peter Jackson dobrze wiedział co robi kreując tą przepiękną krainę w swojej ojczyźnie. Wie to też Taika Waititi, który w niemalże każdej scenie stara się podkreślić wielkość otaczającego go piękna. Powiem wam szczerze, że to działa. Nic nie przemawia do mnie w filmach bardziej niż dobre zdjęcia. Wiem, że mówi się, że jeżeli twój umysł skupia się na zdjęciach, to oznacza, że film sam w sobie nie jest dobry. Jestem jednak wyjątkiem potwierdzającym regułę.
Film oglądało mi się o tyle lepiej, że jestem ogromną fanką Sama Neilla. Wszyscy kojarzymy go pewnie z roli w Parku Jurajskim, ale u mnie zyskał wiele jako inspektor Campbell w Peaky Blinders. Tutaj wcielając się w rolę Heca ponownie umocnił mnie w przekonaniu jak wielki posiada talent. Młody aktor grający Rickiego, Julian Dennison, ma dopiero 15 lat, a niezwykle przyjemnie ogląda się go na ekranie. Gra przekonująco, a jego postura sprawia, że gdzieś tam zawsze mam na twarzy uśmieszek, bo super jest patrzeć na tak pozytywnego, młodego człowieka nie przejmującego się swoim wyglądem. Nie mogę się doczekać by zobaczyć go w kontynuacji Deadpoola.
A teraz tak na serio, jeżeli jeszcze nie mieliście okazji obejrzeć Hunt For Wilderpeople (polski tytuł, to Dzikie Łowy), polecam Wam to nadrobić. Film jest tak samo zabawny co piękny i obiecuję, że nie znajdziecie w nim ani jednej nudnej sceny. Od samego początku wszystko ogląda się po prostu przyjemnie, a z biegiem czasu jest tylko lepiej. Mam wrażenie, że w dzisiejszej kinematografii brakuje produkcji opowiadających o potrzebie wolności, przyjaźni i wzajemnym poleganiu na sobie w tak nieinwazyjny sposób. Gdybyście zdecydowali się zobaczyć co wywołało u mnie ten potok słów, film możecie zobaczyć na HBO GO. Tymczasem, na zachętę, daję Wam uroczego Taike:
Komentarze
Prześlij komentarz