Ładna jesień tej wiosny, czyli jestem na L4 i niczego nie żałuję.
Jak byłam mała, pamiętam jak razem z rodzicami wyjeżdżaliśmy na Majówkę do Chałup pod namioty. Magiczne czasy. Z jednej strony Zatoka, z drugiej otwarte morze, wieczny grill, leśne spacery z psami i ogólny urok spania pod namiotem. To było dawno temu. No bo serio, pomyślcie. Wyobrażacie sobie spędzenie nocy pod namiotem dzisiaj? Mamy maj, tydzień po Majówce, a rano w Gdańsku padał śnieg. Tak jest. Może i nie jest biało, ale przez parę godzin pruszył u nas śnieg. Żeby nie było później wyszło piękne słońce i chociaż wcale nie zrobiło się gorąco, to zmiana temperatury była zauważalna. I tak oto dochodzimy do głównego problemu tej naszej pięknej, polskiej pogody. Mam gorączkę i ogólne samopoczucie, które każdy normalny człowiek nazwałby chorobą. Żeby jednak nie było zbyt łatwo, powiem wam, że Owca zwykłym człowiekiem nie jest. Dlatego to co inni nazywają choroba, ja nazywam dyskomfortem.
Śmieszna sprawa z tym moim brakiem komfortu. Bo widzicie, ja zawsze jestem zdrowa. Jeżeli mam gorszy dzień, to pewnie tylko do południa i to dlatego, że dzień wcześniej brałam udział w sztos imprezie. Jeżeli zdarzy mi się pójść na zwolnienie lekarskie, to dlatego, że lubię nazywać L4 urlopem wypoczynkowym na żądanie. Ale zasada jest jedna. Owca nie choruje.
A jednak. Skąd wiem, że dzisiaj rano padał śnieg? Bo złapał mnie właśnie w drodze do lekarza. A skąd wiem, że później wyszło słońce? Bo dwie i pół godziny zajęło mi kolejkowanie ze starszymi paniami, które ból dupy mają nawet o to, że krzywo patrzysz przez okno. Nie chcę tu pisać o moich porannych przygodach. Bo każdy wie, że jest tylko jeden sposób na nasz NFZ, a mianowicie podcięcie sobie żył nim będzie za późno. Poza tym, chce żeby ten wpis był miły, a nie pełen narzekań, więc sprawę Narodowego Funduszu Zdychania zostawmy na boku. Ja chcę się zająć czymś innym.
Dostałam antybiotyk i zwolnienie lekarskie na 9 dni. I chociaż przyznam się bez bicia, że z pierwszego nie mam zamiaru skorzystać, bo ufam Aspirynie, to jednak to drugie jakoś do mnie przemawia. Bo widzicie, to nie będzie 9 dni latania po mieście, bo człowiek chciał wolne od pracy. To będzie minimum tydzień spędzony na dochodzeniu do siebie. I nawet jeżeli 40% tego czasu prześpię, to jednak zostaje mi pozostałe 60% na zajęcie się sobą. Coś w ramach myśli Me, Myself & I, tylko bardziej w stylu Owcy. Me, Netflix & My stuff. Tak więc stwierdziłam, że zrobię listę rzeczy, które mogą umilić mi czy wam, czas choroby.
Stara miłość nie rdzewieje.
Wczoraj Riennahera podzieliła się wpisem o Jej męskich crushach. Kiedy indziej pozwolę sobie wyjaśnić mój stan emocjonalny i przywiązanie do tej wspaniałej blogerki, teraz jednak szybko wspomnę o jednym z nazwisk jakie znalazło się na wspomnianej liście. Kyle MacLachlan. Ciemne włosy, dzisiaj już przyprószone siwizną, blade lico, psychopatyczne oczy. O mamo, jak ja ci dziękuję za seans Diuny, kiedy miałam lat 9! W ramach zbliżającej się premiery nowego Twin Peaks, zagwarantowałam sobie maraton dwóch sezonów. I chociaż faktycznie jeszcze go nie skończyłam, to zamierzam zrobić nawet coś więcej. Macie czasami tak, że nadchodzi jakiś miesiąc w roku, a wy namiętnie oglądacie filmy tego jednego reżysera, albo z tym jednym aktorem? Że wchodzicie sb na ich filmografię i jedziecie wszystkie tytuły po kolei? No ja tak miewam. I właśnie teraz nadszedł czas na Pana Kyle'a. Bo kto mi zabroni. A jako, że widziałam z tym panem tylko kilka filmów, to chyba czeka mnie maraton życia. Zaproszony jest tylko kubek gorącego kakao i zielony kocyk z Ikea.
Hello Netflix my old friend, I've come to watch something again.
Jestem osobą, która ogląda dwadzieścia seriali jednocześnie. Są seriale, które zaczynam i kończę w ciągu doby, lub w ciągu kilku najbliższych dni (Eyewitness, Love, Crazyhead). Są też takie, których nie kończę (The Vampire Diaries, The 100, Shadowhunters). Są takie które mają wiele sezonów i wymagają czasu na ich nadrobienie, więc jeden sezon oglądam w ciągu dwóch dni, a potem robię sobie dwa miesiące przerwy (Gilmore Girls, Criminal Minds, Supernatural). Są też takie, które oglądam, bo kiedyś je zaczęłam i teraz głupio mi je zostawić mimo tego, że każdy nowy odcinek staje się coraz bardziej absurdalny (Suits, The Walking Dead, The Big Bang Theory). I są też takie, które wychodzą co tydzień, albo mają akurat jakąś przerwę półsezonową, czy cholera wie co i usycham w oczekiwaniu na kolejny odcinek (Lethal Weapon, Lucifer, Riverdale). Ale mam też kategorie seriali, których zapewne nigdy nie obejrzę, bo nie ma ich na mojej liście albo bo nie jestem ich pewna, chociaż tak na prawdę, w głębi mojej serialowej duszy obawiam się, że kurde mogłyby mi się spodobać i miałabym problem ze znalezieniem na nie czasu. I takim serialem jest na przykład Gossip Girl. Przyznam się, że jakiś czas temu natrafiłam na CANAL+ na pierwszy odcinek i powiem wam, że wcale mnie nie zraził. W sensie, poza tym, że od lat wzycham do Blake Lively, to do serialu jestem nastawiona bardzo obojętnie. Nie wiem więc skąd, ale po mojej dzisiejszej popołudniowej drzemce mój mózg podesłał mi pomysł odpalenia Gossip Girl. I chociaż jeszcze tego nie zrobiłam, to jestem pewna, że jeszcze dzisiaj obejrzę kilka odcinków.
Czytanie dla masochistów.
Kilka dni temu odwiedziłam bibliotekę i wypożyczyłam kilka książek, które miały mi umilić czas w drodze do i z pracy oraz wyciszyć mnie przed snem. Wszystko fajnie, pięknie. Ostatnio zabrałam się za książki Jeana Christophe Grange (o mój Lucyferze, spraw bym dobrze to napisała). Między innymi, to jest ten pan od Purpurowych rzek. Takie tam francuskie kryminały. Kto co lubi. Ostatnio jestem mało ambitna i coraz mniej wymagająca jeżeli chodzi o książki. No i tak oto ostatnio zabrałam się za „Zmiłuj się”. Przyznam, że od samego początku książka nie za bardzo przypadła mi do gustu, no ale skoro zaczęłam, to skończyć muszę. Problem w tym, że kiedy dzisiaj wyciągnęłam książkę, to zbiegło się w czasie z nadejściem gorączki. Słowa mi się plątały. Musiałam czytać zdania po kilka razy zanim zrozumiałam ich sens. Dochodziłam do końca akapitu i nagle zdawałam sobie sprawę, że przecież już go czytałam. No i tak właśnie z mojego czytania wyszło gówno. A przypominam, że to tylko kryminał, nie mój ukochany Oscar Wilde.
Wniosek jest jeden. Ciężko mi czytać w takim stanie. I nawet nie wiecie jak ciężko jest mi się do tego przyznać. Bo ja kocham czytać. Książki to życie, a słowa to pokarm (o widzicie, chyba znowu mam gorączkę). Zdradzę, więc wam jeszcze jeden sekret. I wiem, że będziecie się z niego śmiać, bo ja sama się z tego śmieje. Jest jedna książka, za którą chwytam zawsze kiedy mam wysoką temperaturę. Uwaga uwaga. Zmierzch. Tak. Ten Zmierzch od świecących wampirów. Już wam mówię dlaczego. Bo ta książka jest napisana w tak prosty i nie wymuszający myślenia sposób, że ja po prostu czytam i nic innego od tego nie wymagam. To jest tekst, który w zamian nic mi nie daje, a ja nic od niego nie oczekuje. Z góry przepraszam wszystkich, których ulubioną książkę właśnie obraziłam, ale przepraszam bo właśnie takie mam do niej uczucia. A tym, którzy wciąż się ze mnie śmieją, że Owca takie książki trzyma na półce, pragnę powiedzieć, że gorączka zawsze ustępuje zanim sięgnę po drugą część.
Oh Eleanor!
Był sobie kiedyś film, który bardzo mi się spodobał. Były nawet dwa takie filmy. A później wyszedł nawet trzeci, ale tego już nie miałam okazji obejrzeć. Zaskoczę was, że to film o miłości. Owca nie jest fanką takich filmów, ale ten mnie poruszył. Nie tylko aktorsko (no bo Jessica Chastain i James McAvoy!) ale i konceptem. Jeżeli nie wiecie o czym mówię, to wyjaśniam, że chodzi mi o Zniknięcie Eleanor Rigby. I nie, to nie jest kryminał. I tak, to są trzy filmy. Jeden opowiedziany z perspektywy Jej, jeden z perspektywy Jego, a trzeci, którego jeszcze nie widziałam jest opowiedziany z perspektywy Ich. Nie będę się rozwodzić nad fabułą ani nad tym co mnie w tym filmie najbardziej ujęło, bo tu chodzi o to, żeby samemu chcieć to zobaczyć. I ja wiem, że są gusta i guściki i że ktoś może to nazwać szmirą. Może i tak. Ale dla mnie to coś jest ważne. I przypomnę sobie do końca tygodnia dwie części zanim nadrobię ostatnią.
No to tak, ode mnie to chyba tyle na dzisiaj. Idę spać, bo klawiatura mnie zmęczyła.
Komentarze
Prześlij komentarz