O tym, że jestem żałosna w nazewnictwie.
To nie tak, że nie jestem towarzyska.
A może właśnie i tak?
Po prostu dobrze mi w moich wyplakatowanych czterech ścianach.
Ale to, że jestem domolubna nie oznacza wcale, że nigdzie nie wychodzę. Owszem, najbardziej na świecie boję się właśnie drugiego człowieka, ale lubię pokonywać swoje lęki. Do pracy wyjść trzeba, bo pieniądze same się nie zarobią. Czasami należy też spotkać się z rodziną czy znajomymi by dać im nowe tematy do plotkowania. No i piwo na mieście zawsze smakuje lepiej niż to pite w domowym zaciszu.
Ostatnio jednak ktoś kazał mi się zastanowić nad swoim życiem. Nie mam w zwyczaju słuchania takich rad, ale chcąc nie chcąc sama się do tego zmusiłam. Jak się domyślacie, podsumowanie nie wyszło korzystnie. Człowiek w moim wieku (nie będę za wiele zdradzać, ale mam już dwójkę z przodu), mógłby się poszczycić czymś więcej niż tylko nagminnym przeżywaniem tego, co się w popkulturze aktualnie i nieaktualnie dzieje.
Nie dalej jak dwa dni temu pewna Osoba (którą lubię) zareagowała na moje użalanie się nad sobą. Owa Osoba stwierdziła, że nie rodzimy się ofiarami losu i to od nas zależy kim się stajemy. No, może i nie użyła tych samych słów, ale znaczenie wypowiedzi było identyczne. Co więc dalej poleciła mi ta Osoba?
Siłownia.
Powiem wam, że to wcale nie taki głupi pomysł jak mi się na początku wydawał. Nikt nie jest przecież idealny, ja w szczególności, więc trochę wysiłku fizycznego mogłoby mi wyjść na dobre. No ale tak samej? Poza tym od czego by tu zacząć? Jak znaleźć czas, pieniądze, a co najważniejsze chęci do tak szalonego wyzwania?
No właśnie. Ciemno to wszystko widzę. Dlatego też moje wymarzone ciało Steva Rogersa musi chyba jeszcze trochę poczekać.
Kiedy tylko porzuciłam chwilowo pomysł siłowni, otrzymałam telefon od drugiej Osoby.
Nakreślę wam tylko, że to nie byle jaka Osoba, bo może i nie łączą nas więzy krwi, to i tak znamy się prawie całe moje życie. Osobę tą darzę ogromnym zaufaniem i jestem jej wdzięczna za wszystko co dla mnie kiedykolwiek zrobiła, dlatego w dalszej części będę ją nazywać po prostu Dobrocią.
Tak więc, dostałam telefon od Dobroci. Oczywiście, ta wiedziała już o moich problemach natury egzystencjonalnej i pośpieszyła mi z radą. I to nie byle jaką radą. Otóż Dobroć powiedziała mi, że jeżeli jestem z mojego życia zadowolona, to dlaczego mam w nim coś zmieniać? Skoro coś wiem, mam to co lubię, pogłębiam swoją wiedzę i nie robię sobie przy tym krzywdy, to znaczy, że wszystko jest ze mną dobrze. Wzruszyłam się chociaż nie dałam tego po sobie poznać. Otóż to było coś czego się po Dobroci nie spodziewałam, a jednak trafiła w punkt.
Jednakowoż stwierdziłam, że coś zrobię. No i tak oto jestem tutaj. Moi znajomi mają ze mną ciężkie życie, wiem, bo samej mi się ze sobą ciężko żyje. Wyobraźcie sobie, że musicie słuchać mojej monotonnej gadki o czymś o czym nie macie pojęcia, a ja mam normalnie bzika. To musi być okropne. Wiem, bo czasami ludzie próbują rozmawiać przy mnie o polityce, Justinie Bieberze czy o jakimś regge, czyli o tematach na których nie mam zielonego pojęcia. Okropne uczucie. Wciąż przechodzą mnie ciarki kiedy o tym myśle. Brrrr.
No i dochodzimy do sedna sprawy, z tym ze najpierw przedstawię wam ostatnią dziś osobę. Pozwolę nazwać go sobie Bratem, bo to, że rodziców mamy innych nie świadczy o tym, że nie jesteśmy ze sobą spokrewnieni. Mam nadzieję, że mój biologiczny braciszek się za to nie obrazi, ale tak się składa, że z nim mam mniej punktów wspólnych niż z Bratem.
Kiedyś w jakiejś rozmowie z Bratem wyszedł temat o pisaniu blogów. No i cholera, Brat czekał na to żebym go założyła. Pomyślałam, że skoro chociaż jedna osoba ma czytać te przepełnione błędami interpunkcyjnymi, językowymi czy stylistycznymi wpisy, to warto. Żyjemy w XXI wieku gdzie niemalże każdy prowadzi bloga. Ojcowie, matki, babcie, kucharze, autorzy książek, gimbaza, samozwańczy krytycy filmowi, moja sąsiadka, a nawet zwierzęta. Dlaczego więc i ja nie miałabym się za taki zabrać? No bo jeżeli będę pisać o tym, co mi w głowie siedzi, to mniej będę o tym mówić. Taki jest przynajmniej ogólny plan. Ludzie będą myśleli, że jestem normalna i może przez to będą dla mnie milsi, a ja będę w stanie ich polubić? Ha! Oby się to sprawdziło.
Nadałam sobie nawet taką śmieszną nazwę. Mam nadzieję, że nie podzielę losu tych prawdziwych milczących owiec od których pozwoliłam pożyczyć przydomek.
No to ten...
Witajcie Internety!
...ale nad tą siłownią to się serio zastanowię :)
Komentarze
Prześlij komentarz