Nie taki Fangirl zły jak go piszą.
Jako, że pierwszy, neutralny, wpis mam już za sobą, czas na coś innego. Ci, którzy mnie znają, zahartowali się już na moje „życiowe jazdy”. Ci, którzy przypadkiem znaleźli się pod tym adresem dzielą się na dwie grupy, na tych, którzy doczytają ten wpis do końca i już nigdy tu nie wrócą, oraz na tych, którzy przestraszą się kilku następnych zdań i opuszczą tą stronę. Prosta matematyka, z trzech możliwych rozwiązań, dwa kończą się tak, że stracę potencjalnego czytelnika. Wynik bardzo dla mnie niekorzystny. Nie wiem więc dlaczego siedzę i z tego powodu zacieszam jak mało kto. Mój pesymizm, nie dość, że widoczny gołym okiem jest także jedną z tych rzeczy, które w sobie najbardziej lubię. Bo przecież, jeżeli się nie nastawiam z góry, to mnie nie zaboli.
Dlatego też postanowiłam napisać o czymś, co z miejsca pozwoli wyrobić sobie o mnie opinię. Słowo znane i nie przez wszystkich uwielbiane, a mianowicie #Fangirl.
Czym bądź kim jest taki Fangirl? W słowniku definicji nie znalazłam. Zrobiłam mały wywiad środowiskowy i ta odpowiedź najbardziej mi się podoba (dzięki Bracie):
Znacie powiedzenie, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia? Tak jest i w moim przypadku. Otóż często lubię się określać mianem fangirla, więc pozwólcie, że przedstawię wam moją definicje tego jakże śmiesznie brzmiącego słowa:
- #Fangirl skupia się najczęściej na aparycji artysty/ bohatera/ tego kogoś na którego punkcie ma szał.
- Ograniczenia wiekowe nie istnieją. Fangirlem może być osoba, która ma dopiero 13 lat jak i taka, która przekroczyła już próg dorosłości.
- Ważna jest bezwarunkowa miłość do danej osoby i wybaczanie jej błędów tych mniej i bardziej znaczących. Mówię tu na przykład o uzależnieniach, poglądach, które nie współgrają z naszymi etc.
- WAŻNE: jedną z najważniejszych cech fangirla jest wyparcie. Jeżeli nazywamy kogoś fangirlem (mając ku temu powody), a ta osoba reaguje oburzeniem i zaprzecza, jakoby nie miała z tym nic wspólnego, to możemy być pewni, że spotkaliśmy rasowego fangirla.
- Żeby było jasne: fangirl jest słowem, które zawęża krąg członków jeżeli chodzi o płeć. Nie jest jednak tak, że męska część świata się w to nie miesza. Nigdy nie spotkałam się z określeniem Fanboy (w ’94 był jeden Funboy, który nie skończył zbyt dobrze, if u know what I mean), ale to nie oznacza, że oni nie istnieją. Myślę, że po prostu generalizuję się ich do poziomu fangirlów.
Mam nadzieję, że zdajecie sobie sprawę, iż fangirl fangirlowi nierówny. U niektórych przychodzi to w bardziej widoczny i niebezpieczny sposób, czasami taki nie do zniesienia. U innych, jak na przykład u mnie, fangirling pojawia się fazami, są dni, kiedy trzyma mnie to bardziej, są też dni, kiedy całkowicie o tym zapominam. Trochę to podobne do choroby.
Przejdźmy teraz do integralnej części fangirlowania. Każdy pełnokrwisty fangirl zna znaczenie słowa „fanfiction”, inaczej ff albo fanfik. Takie tam, opowiadania, historyjki związane z tym czymś na punkcie czego fangirl szaleje. Nie twierdzę, że każdy fg powinien pisać taki fanfik, ale zapewne chociaż raz zabrał się do czytania czegoś takiego. Przyznam bez bicia, że mi pisanie ff nigdy nie szło, więc ograniczyłam się do czytania, chociaż przez parę ostatnich lat zaniedbałam tę zdolność. Nie wiem czy to dlatego, że ja się starzeje, a pokolenie fangirlów jest coraz młodsze, czy może dlatego, że jestem zbyt leniwa by poszukać czegoś ciekawego, a może po prostu dopadł mnie system i cieszę się jak dziecko kiedy mam czas na przeczytanie kilku rozdziałów mojej ulubionej książki, więc nie tracę go na czytanie ff. Nie wiem. Morał taki, że o tyle słaby ze mnie fangirl, bo nie czytam fanfików.
Czym karmi się taki fg? Jednym z lepszych wynalazków internetu jest Tumblr. Jeżeli ktoś ma dobre zacięcie, to jest w stanie znaleźć tam wszystko. A kiedy mówię wszystko, to właśnie to mam na myśli. Dlatego czasami boję się odpalić tą wymyślną aplikację. Bo widzicie, co raz zobaczone nie da się odzobaczyć, a niektóre posty przepełniają mnie strachem. Serio, ludzie, jak to możliwe, że macie tak spaczone umysły? Nie ukrywam jednak, że kiedy mam gorszy dzień, to lubię sobie poszukać jakiś wspomagaczy w postaci Toma Hiddlestona lub po prostu jego cudownie pięknych oczu.
O! Widzicie? To był delikatny zalążek mojego fangirlowania. Jako osoba neutralna powinnam po prostu napisać „jego oczu”, a ja posiliłam się na dwa dodatkowe epitety.
Jeżeli jednak nie mam cierpliwości do tumblrowania, to zawsze pozostaje mi Twitter. Jednak tu ważny jest dobór osób śledzących! Jak już wspomniałam, jestem tym słabszym wydaniem fangirla, więc staram się omijać te mocniejsze wersje mnie. Na dodatek jeżeli ktoś dodaje posty związane z czymś czego nie toleruje, u mnie takim kimś są belieberzy czy directionerzy, automatycznie jest przeze mnie ignorowany.
Oczywiście fangirling przybiera także skrajne postacie, takie których nienawidzę i takie, które nakazują mi jeszcze bardziej wątpić w ludzkość. Tutaj pozwolę sobie skrytykować zachowanie niektórych pań spod Echelonu. Na myśl przychodzą mi szybko dwie takie sytuacje. Kiedyś na Instagramie starszego z braci Leto pojawiło się zdjęcie jakiejś dziewczyny/ kobiety by po paru minutach tajemniczo zniknąć. W komentarzach pod poprzednim zdjęciem zrobiła się wielka wrzawa na ten temat, gdzie nikt nie szczędził wulgaryzmów na temat tajemniczej pani. Było bardzo niemiło, do tego stopnia, że zrobiło mi się po prostu głupio za naszą płeć i miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Drugim takim przykładem były wieczne kłótnie pod postami Tomo Miličevića (jejku, mam nadzieję, że dobrze to odmieniłam). Doprowadziło to do tego, że Tomo usunął swoje konto na facebooku i pozostawił tylko to jedne oficjalne. A tak się składa, że Tomo w bardzo piękny sposób wykorzystywał potęgę swojego profilu zamieszczając na nim między innymi posty o zwierzętach potrzebujących naszej pomocy etc. Przez takie właśnie sytuacje rodzą się później problemy. Piękna myśl jaką miał być Echelon, dla mnie staję się powoli obelgą, a całe to zamieszanie nie jest już wcale żałosne, ale po prostu smutne. Bo czy to tak trudno pomyśleć zanim się coś powie czy napisze?
Kolejna zaprawdę dziwną rzeczą jest nazywanie obiektów westchnień mamą lub tatą. Nigdy nie będzie dane mi tego pojąć i serio, nie macie nawet pojęcia jak mnie to przeraża! Popatrzcie sobie przykładowo na odpowiedzi na tweety Chrisa Evansa (tego amerykańskiego nie angielskiego). Jak sobie je poczytać, to nie wiem czy mam kolesiowi współczuć, czy składać mu życzenia na Dzień Ojca. A kojarzycie może jak Hayley Atwell zablokowała jakiegoś fangirla za nazwanie jej mamą? Dodała później tweet, że cała ta sprawa z nazywaniem kogoś mamą jest creepy. Mam dwa ulubione słowa w języku angielskim i creepy jest właśnie jednym z nich, bo w sumie nic ono nie opisuje, a jednak wyraża więcej niż tysiąc słów. Co tylko dowodzi, że aktorka trafiła w punkt. Teraz już niestety nie znajdziecie jej na Twitterze ani Instagramie, czemu po takich akcjach wcale się nie dziwie. Zadajcie sobie pytanie: co pomyśleliby wasi prawdziwi rodzice gdyby dowiedzieli się o takich zboczeniach?
Jako że wszystko ma swoje dobre i złe strony, a zaczęłam od tych złych, to może parę słów o przyjemnym fangirlowaniu. Może i nie każdy wie kim są Jared Padalecki i Jensen Ackles, poza wyraźnie polsko brzmiącym nazwiskiem tego pierwszego lubię ich za jeszcze jedną wspaniałą rzecz, a mianowicie za kampanię Always Keep Fighting (o której w przyszłości z pewnością jeszcze napiszę). W wielkim skrócie: AKF zbiera pieniążki dla instytucji charytatywnych zajmujących się zapobieganiem samobójstwom, pomaganiem ludziom pogrążonym w depresji etc. Jeżeli ktoś nigdy nie spotkał się z tym ciężkim tematem nie zrozumie jak dobrą robotę odwalają te organizację, a co za tym idzie niekoniecznie dowie się o istnieniu AKF. Pomóc mogą tu jednak fangirly. Możecie nazwać żałosnym mój sposób rozumowania, ale pomyślcie... Jeżeli taki fangirl powiąże taką kampanię ze swoim idolem z biegu będzie chciał w tym uczestniczyć. Kasa się zgadza, pomoc nadchodzi.
Poza tym fajnie jest się czasami uśmiechnąć. Wyobraźcie sobie, że zapowiada wam się okropnie długi i ciężki dzień (poniedziałek na przykład), przeglądacie tt, a tam tweet ze zdjęciami jakiegoś przystojniaka i napis „It’s a good day to love [tu wpisz imię tego przystojniaka].”. Czy dzień automatycznie nie staje się lepszy? Albo kiedy można trochę pofangirlować z druga osobą, pokręcić sobie beke i dużo się przy tym naśmiać ze swojej własnej głupoty. Śmiech to zdrowie, więc powinniśmy wykorzystywać każdą możliwą okazję by to robić.
Chciałam napisać, żebyście mnie nie oceniali, ale zapewne większość was już to zrobiła. Napiszę więc tylko, że fangirlowanie jest fajne. Przynajmniej takie od czasu do czasu, bo co za dużo, to nie zdrowo.
Komentarze
Prześlij komentarz